Audiohobby.pl

Klub miłośników klasycznej muzyki XX wiecznej

Max

  • 2204 / 5603
  • Ekspert
09-10-2014, 22:42
t=75

W kwartecie Haubenstocka Ramatiego momentami oprócz efektów sonorystycznych, słychać muzykę. Potrafi się przebić. Da się słuchać, choć niekoniecznie do poduszki :-)
To jest w porządku kwartecik. Radykalny ale do strawienia.
« Ostatnia zmiana: 09-10-2014, 22:56 wysłana przez Max »

pastwa

  • 3828 / 6106
  • Ekspert
09-10-2014, 23:04
Mnie zmeczyla juz Zeena Parkins (mam nawet calkiem sporo plyt z jej udzialem), o niebo bardziej melodyjna od tych atakow padaczki podczas gry na instrumencie klasycznym, jak chociazby z przykladow Szalonka.


Max

  • 2204 / 5603
  • Ekspert
10-10-2014, 00:04
Jeszcze raz sonaty dziadka Ives'a, (rocznik 1874 !) Genialna muza. Wszystkich tych sonorystycznych epileptyków oddałbym za jednego Charliego. :))

Max

  • 2204 / 5603
  • Ekspert
10-10-2014, 14:05
W samochodzie, dwa numery na radiowej 2-jce.

najpierw La Valse Ravela, a potem Święto Wiosny, wiadomo kogo, na dwa fortepiany !

Pierwszy energetyczny, kapitalny walczyk, drugi pulsujący i do dziś świeży  -  w zaskakującej wersji... Bomba.

A potem człowiek czyta, że tacy Ravel czy Strawiński nic nie są już warci. Trudno o rozsądną reakcję.

dong

  • 541 / 6075
  • Ekspert
10-10-2014, 14:55
Jeszcze raz sonaty dziadka Ives'a, (rocznik 1874 !) Genialna muza. Wszystkich tych sonorystycznych epileptyków oddałbym za jednego Charliego. :))

Ale wiesz oczywiście, KIEDY ta genialna muza została doceniona? I że w latach, gdy Ives jeszcze komponował, była określana epitetami podobnymi do tych, jakimi dzisiaj opatrujesz sonoryzm i obecną awangardę?

A za Ivesem również przepadam. Symfonie, pieśni, kwartety, sonata Concord... albo nieprawdopodobne Unanswered question... Muzyka jedyna w swoim rodzaju!

Max

  • 2204 / 5603
  • Ekspert
10-10-2014, 15:37
Dong,

Słuszna uwaga. Facet w sposób spektakularny wyprzedził swoja epokę. Niesamowita postać.

Ale te beczki po benzynie, 4,33' Cage'a, 70 minut w jeden klawisz, lub zjawiska bardziej performatywne niż zwarte utwory muzyczne takie jak wklejony kwartet Szalonka ?

Różnica jest taka, że muzyka doszła już wówczas do ściany (pod koniec lat 60-tych) a radykalizacja formy i języka przekroczyła granice absurdu. I teraz, można się było wycofać i nawiązać zerwane łącza z tradycją ( m.in.w ramach środków, które zaoferowała awangarda !), albo błądzić we mgle do dziś...

« Ostatnia zmiana: 10-10-2014, 15:41 wysłana przez Max »

Max

  • 2204 / 5603
  • Ekspert
10-10-2014, 15:54

:-)

Czym jest (dla mnie !) muzyka, tak naprawdę ?
Czy aby zdiagnozowanie własnych potrzeb nie jest tutaj kluczowe ?
No bo to, że granice akceptowalności najróżniejszych muzycznych wypowiedzi każdy z nas ma zupełnie gdzie indziej, jest raczej oczywiste.
« Ostatnia zmiana: 10-10-2014, 17:23 wysłana przez Max »

pastwa

  • 3828 / 6106
  • Ekspert
10-10-2014, 15:59
Ja to zawsze klasyfikowalem bardziej jako protest artystyczny niz twor muzyczny ;'))
« Ostatnia zmiana: 10-10-2014, 16:04 wysłana przez pastwa »

dong

  • 541 / 6075
  • Ekspert
10-10-2014, 20:57
Słuszna uwaga. Facet w sposób spektakularny wyprzedził swoja epokę. Niesamowita postać.

Bardzo ciekawa jest monografia Ivesa autorstwa Cowellów, wydana dawno temu w serii PWM.

Ale te beczki po benzynie, 4,33' Cage'a, 70 minut w jeden klawisz, lub zjawiska bardziej performatywne niż zwarte utwory muzyczne takie jak wklejony kwartet Szalonka ?

Można doliczyć jeszcze kwartet z helikopterami i inne cudactwa. Tylko dlaczego mamy oceniać awangardę na podstawie patologicznych ekstremów, pomijając jej ewidentne osiągnięcia?

Nie macie wrażenia, że o wszystkim i tak decyduje talent, iskra boża, indywidualność, oryginalność i osobowość Twórcy? Penderecki jest znakomity zarówno jako sonorysta, jak i neo-brucknerzysta. Osobiście wolę jego Fluorescencje od np. Trzeciej Symfonii, ale słucham obu ze zbliżonym poziomem usatysfakcjonowania.

Xenakis zaprzęgał do komponowania stochastykę i algorytmy, ale to jego kompozytorski instynkt sprawiał, że powstawały dzieła wybitne. (Czasami zastanawiam się, jak on to robił - czyżby metodą prób i błędów, z odrzucaniem materiału, który nie przechodził ostatecznego testu odsłuchowego?).

4m

  • Gość
10-10-2014, 21:43
Xenakis zaprzęgał do komponowania stochastykę i algorytmy, ale to jego kompozytorski instynkt sprawiał, że powstawały dzieła wybitne.
Tak naprawdę to nie kompozytorski instynkt, lecz zwyczajnie jego prof. Messiaen kazał mu tak pisać muzykę, bo inaczej obleje egzamin u niego ;)


http://mydesignstories.com/amorgos-villa-by-iannis-xenakis/
Ten dom ma coś wspólnego z jego muzyką :)
« Ostatnia zmiana: 10-10-2014, 22:03 wysłana przez 4m »

Max

  • 2204 / 5603
  • Ekspert
10-10-2014, 23:49
Można doliczyć jeszcze kwartet z helikopterami i inne cudactwa. Tylko dlaczego mamy oceniać awangardę na podstawie patologicznych ekstremów, pomijając jej ewidentne osiągnięcia?

Nie macie wrażenia, że o wszystkim i tak decyduje talent, iskra boża, indywidualność, oryginalność i osobowość Twórcy? Penderecki jest znakomity zarówno jako sonorysta, jak i neo-brucknerzysta. Osobiście wolę jego Fluorescencje od np. Trzeciej Symfonii, ale słucham obu ze zbliżonym poziomem usatysfakcjonowania.

Pełna zgoda.
Właśnie do tego aby odróżnić hochsztaplerkę od rzeczy istotnych potrzebna jest "otwarta głowa"

I teraz najważniejsze, piszemy sobie tutaj o muzyce bardzo ogólnie, a lepiej jest rozmawiać konkretnie, o utworach usłyszanych z płyty czy na koncercie. Określenia stylu, tendencji, estetyki to tylko porządkujące szufladki, a liczy się to, co zostawia w tobie sztuka, którą w danej chwili smakujesz.

Ja z kolei, słucham Trenu, Fluorescencji czy De natura sonoris niejako w uzupełnieniu III Symfonii, ale bez "skrętu kiszek", powiedzmy - z umiarkowanym zaciekawieniem. :)
(NAXOS, Nospr/Wit)

Właśnie słucham tego krótkiego Andante rozpoczynającego Trzecią. Strasznie je lubię.
------------------------------------------------------------

Książeczkę Cowellów połknąłem już dość dawno temu.

4m

  • Gość
11-10-2014, 10:03
Słuszna uwaga. Facet w sposób spektakularny wyprzedził swoja epokę. Niesamowita postać.

Ale te beczki po benzynie, 4,33' Cage'a, 70 minut w jeden klawisz, lub zjawiska bardziej performatywne niż zwarte utwory muzyczne takie jak wklejony kwartet Szalonka ?
A taki Cage to nie wyprzedził? Oidp w latach 30-tych już był tam, gdzie jego europejscy koledzy pojawili się dopiero w latach 50-tych. Cage to też nie człowiek jednego utworu i przez parę okresów stylistycznych (w tym romantyczny) przeszedł. Nie należy do ścisłej czołówki moich ulubionych kompozytorów (tak jak np. Strawiński), ale bardzo cenię sobie jego podejście do muzyki, stawiam go na tej samej wysokiej półce co II szkołę wiedeńską.

Max

  • 2204 / 5603
  • Ekspert
11-10-2014, 13:48
A taki Cage to nie wyprzedził? Oidp w latach 30-tych już był tam, gdzie jego europejscy koledzy pojawili się dopiero w latach 50-tych. Cage to też nie człowiek jednego utworu i przez parę okresów stylistycznych (w tym romantyczny) przeszedł.

U mnie jest trochę tak, że jeśli w pierwszym kontakcie z daną muzą nie pojawi się jakiś rodzaj chemii, nie zatrybię intencji, czy też nie poczuję zwyczajnej, ludzkiej sympatii do twórcy, to ląduje on w muzycznym niebycie, czyli na półce z pozycjami, na których zbiera się gruba warstwa kurzu (chyba, że zlitują się: żona i jej ścierka ;) )

Johny Cage:

1. "Credo in Us"
Pamiętam zniecierpliwienie i irytację, że Symfonia z Nowego Świata, której tak nie lubię, została w taki nachalnie czytelny sposób zacytowana. Potem jest całkiem ciekawie i w miarę płynnie i całość robi niezłe wrażenie. Ale od początku wrzuciłem tą muzę do szufladki z napisem "zabawa formą i językiem".
2. "Imaginery Landscape"
To już raczej męczarnie. Dużo spreprownych dźwięków, mało muzyki.
3. "Concert for piano and orchestra"
Męczarni ciąg dalszy. Nie ma formy ani uporządkowanego przebiegu i pewnie nie oto tu chodziło. Czekam aż się wreszcie skończy.
4. "Rozart Mix"
:-) Nie wiem co napisać, ale już wiem dlaczego Cage nieodwołalnie powędrował a półkę.
4m, to nie jest muzyka. Ale oczywiście masz prawo do twierdzenia wprost przeciwnego.
Tego rodzaju wynalazki są do jednorazowego odsłuchu (i to niekoniecznie w całości) 
5. "Suite for Toy Piano"
Dzwięki pojawiają się z rzadka. Znowu nie chodzi o "muzykę" w tradycyjnym sensie. Przeciwnie, chodzi o zamanifestowanie zerwania z tradycją. Dużo ciszy, mało dźwięków, zero muzyki.
6. "Music for Carillion"
Proboszczowie mogą puszczać z taśmy, w trakcie remontów dzwonnicy.
Podoba mi się. Dzwony wprowadzają jakiś pierwiastek duchowy ;-)

4m,
Odbiór muzyki musi być subiektywny, przefiltrowany przez własną wrażliwość i oczekiwania. Mnie muzyka Cage'a nie obchodzi, ponieważ śmierdzi na kilometr muzyczną "hochsztaplerką". Jak zwykle w sukurs przychodzi mi mój Stefek Kisielewski, który o Cage'u powiedział: "są dwie chętki: jedna żeby podniecać się mózgowo-paradoksalnymi ideami Cage'a, druga żeby słuchać dobrej muzyki".
Kiedy już znajdę sposób na odtwarzanie plików poproszę o Twoje zasoby cyfrowe (jeśli ciągle będę mógł na nie liczyć), i być może w nich znajdę tego wczesnego Cage'a, który zanim zaczął się wygłupiać - pisał muzykę.

Max

  • 2204 / 5603
  • Ekspert
11-10-2014, 14:16
Już mnie wzywają do domowych obowiązków, ale muszę się jeszcze "odtruć" po Cage'u wczesnym Ives'em ;-))

Trochę mi wstyd, bo to kończące allegro z Pierwszej, to znowu muza w pierwszym kontakcie banalna i uwsteczniona.
Ale za to jaki ładunek bezpretensjonalej emocji, werwy i naturalności !
Żaby było śmiesznie z Pierwszej też wyłażą wpływy Dvorakowskie (Z Nowego Świata). Co oni tam w tej Hameryce tego Dvoraka tak kochali ?? ;-)

Potem mam Czwartą. To już jest muza genialnie wyrafinowana z absolutnie wyjątkowym klimatem.
Dong potwierdzi !
4m, znasz Czwartą Ives'a ?

Na koniec Orchestral set No 2.
Właśnie się złapałem na tym, że do dziś mi się zlewa z Czwartą. Ale jakie to ma znaczenie, skoro muzyka płynie uwodzicielsko nieprzerwanie do samego końca.
« Ostatnia zmiana: 11-10-2014, 14:49 wysłana przez Max »

sandacz

  • 268 / 4560
  • Zaawansowany użytkownik
11-10-2014, 15:11
U mnie jest trochę tak, że jeśli w pierwszym kontakcie z daną muzą nie pojawi się jakiś rodzaj chemii, nie zatrybię intencji, czy też nie poczuję zwyczajnej, ludzkiej sympatii do twórcy, to ląduje on w muzycznym niebycie, czyli na półce z pozycjami, na których zbiera się gruba warstwa kurzu (chyba, że zlitują się: żona i jej ścierka ;) )
U mnie tak samo (tzn. prawie - bo nie mam żony). Śmiać mi się chce, jak opisuje się obcowanie z "trudną muzyką" - że najpierw może odrzucić, że trzeba się przekonywać stopniowo itp.... Jak coś odrzuca, to tego unikam i sięgam po coś stworzonego dla słuchacza, a nie siebie samego.


[...] Tego rodzaju wynalazki są do jednorazowego odsłuchu (i to niekoniecznie w całości) 
Ano, bo czyż o wartości danej muzyki nie świadczy głównie potrzeba jej wielokrotnych odsłuchów?
SunDutch