Po Pasji Łukaszowej ciągle zbieram mysli. To co zobaczyłem i usłyszałem gdzieś tam się odkłada i zostanie na zawsze.
Po pierwsze, kosmiczny kontekst Alvernia Studios. Miejsce zupelnie wyjątkowe, sceneria Gwiezdnych Wojen, atmosfera futurystyczna. Owalna scena, widownia dookoła, chóry wmieszane w publike, orkiestra z solistami i prowadzącym pośrodku, w centrum.
Muzyka wyjątkowa. Zarzut "poszatkowania", czy braku ciągłości mozna odwołać. Taka jest ta muzyka i tak ją trzeba odbierać. Gęsta, dramatyczna, oskarżająca, oryginalna, wymagająca i wyrywająca współczesnego, gnuśnego człowieka z letargu... Druga część juz bardzo piękna. Motywy orkiestrowe, kiedy muzyka swobodnie płynie dłuższe i nastawiające słuchcza kontemplacyjnie.
Akustyka matowa. Usłyszałem to, czego się spodziewalem. Brakowało potęgi dźwięku skumulowanego, katedralnego pogłosu, brzmienia odświętnego. Brakowało elementu sacrum.
Reżyser (Jarzyna) "udekorował" muzykę motywami nienawiązującymi do tematyki pasyjnej. Bylo to bardzo uniwersalne i świeckie. Animacje na ekranie wokół nad głowami - oryginalne i nieinwazyjne. Kto chciał, mógł się od tego odciąć całkowicie. Mnie się podobało, choć mam pewne trudności interpretacyjne. Aktorzy, pojawiający się pd sceną, lektor, co jakiś czas schodzący do publiczności aby wpatrywać się w nią sugestywnie. (?) Ludzie, którzy zabili Boga, czy świadkowie kaźni Jezusa, gapie z "Via Dolorosa", albo po prostu człowiek wpółczesny - zagubiony, chaotyczny ?
Do tego sugestywna gra świateł...
Do muzyki będę wracał na pewno, może uda mi się ją usłyszeć w świątyni - z odpowiednią akustyką, potęgą chóru i orkiestry. Odpowiednią oprawą, nawiązującą do sfery sacrum. Żeby nie było najmniejszych wątpliwości jaka jest tematyka utworu i do kogo kierowana...