>> magus, 2012-03-31 17:05:32
ale czy to na pewno dlatego, że "wszystko już było"? moim zdaniem zupełnie nie to jest przyczyną
świat się zmienił, pod wieloma względami się rozwinął, ale jeśli chodzi o to, co naprawdę dla sztuki ważne - "człowieczeństwo" - zmienił na gorsze
w sztuce nie chodzi przecież o bezosobowe piękno zawarte w złotych relacjach formy - to są rzeczy ważne, ale tylko jako nośniki
kluczem do sztuki jest człowiek (i dlatego naprawdę wielkie dzieła pozostają ponadczasowe pomimo przestarzałej formy)
a współczesnemu światu brakuje autentycznych treści i prawdziwych osobowości
żyjemy w świecie przepełnionym wartościami, tyle, że głównie deklaratywnymi - opowiadamy historie o epoce bez wojen i szczęśliwości człowieka
a kiedy przychodzi do konkretów, to konstatujemy - nie bądźmy dziećmi, nie ma co się kopać z koniem, taki ten świat już jest, trzeba umieć się dostosować, etc.
kiedyś też byli tak myślący ludzie, ale teraz moim zdaniem proporcje kompletnie się odmieniły (kiedyś rzetelny szewc to była norma, teraz - dziwadło)
kiedyś artyści, z definicji niemal, stali niejako w opozycji do mieszczańskiego społeczeństwa - sztuka wynikała z ich potrzeby buntu przeciwko obłudzie i zakłamaniu codzienności
dziś większość z nich to politycznie poprawni celebryci - czasem różnią się pod względem strojów, ale kiedy ich posłuchać, to przeważnie wieje nudą i nijakością
kiedyś to były w większości wielkie, niepokorne charaktery, dziś - politycznie poprawne autorytety"
Nie robiłem szczegółowej analizy tematu "dlaczego muzyka zeszła na psy", ograniczając się jedynie do kwestii związanych z historią i ewolucją samej muzy. I tu podtrzymuje kazde napisane słowo:
Muzyka od początku XX wieku doznała kosmicznego przyspieszenie i wielonurtowego rozwoju. Radykalizacja języka, forma która uległa rozsadzeniu, ale tez nowe, zapładniające pomysły (dodekafonia, serializm, aleatoryzm). Tempo bylo zabójczo szybkie, działo sie w muzyce dokladnie tyle ile generalnie w XX wieku, a ten do nudnych nie nalezal.... Po wojnie, skoro tempo kosmiczne to i kres podróżowania szybko nastąpić musiał. No i okazalo sie, ze albo dochodzimy do ściany, muru, do granicy absurdu, gdzie nie ma juz nic, zadnej idei, tresci, formy, mysli, zamiast tego są deklaracje, ze muzyka jest wszystkim co nas otacza (Bogusław Schaeffer), bądź serwuje sie słuchaczowi utwory pod tytułem - kilka minut ciszy ( 4,33 \' John Cage). I wtedy sztuka ma do wyboru, albo totalne bankructwo, albo powrót do źrodeł, posypanie głowy popiołem i uznanie "ciągłości", sekwencyjnosci, ewolucji, historycznosci, wypadkowości itp itd (Penderecki).
Bogu niech będą za niego dzieki.
Ale oczywiscie teraz muza jest w rozsypce. Nie ma ani burzy mózgów, ani spierania sie o forme i język. Nie ma tym bardziej skodyfikowanych założeń formalych, które winny byc stosowane.... Dlatego nie mają kompozytorzy lekko, oj nie mają.
Piszesz, ze nie to jest jednak najwazniejsze, ze przyczyną jest degrengolada ludzkości. Czlowiek - marny, gnuśny, konsumpcyjny konformista. Tak. 100% racji. To jest, byc moze, podstawowa przyczyna. Nie ma idei, nie ma kręgosłupa i wielkich jankeskich "jaj" a la Charles Ives ! Nie ma tego wszystkiego. To i muzyka stoi i kwiczy. Marnieje, usycha, czekając na przewrót, rewolucje, wstrząs. Czekając na odpowiednie czasy i ludzi, którzy zaczną żyć i tworzyć z prawdziwą pasją.
Nie bez przyczyny napisalem, ze jestem milośnikiem muzyki poważnej I pol. XX wieku.
Czyms zupelnie przygniatająco szokującyjm jest fakt, iż tacy ludzie (a bylo ich na pęczki) jak Mahler, Strauss, Skriabin, Ives, Bartok, Strawiński, Schonberg, Webern, Berg, Debussy, Ravel, Prokofiew, Szostakowicz, Szymanowski..... itp itd, rodzili sie pod koniec XIX wieku a umierali najpóźniej w latach 70tych wieku nastepnego. Po nich jest pustka, otchłań i nicosc. Po prostu nie ma nic.
Nie ma atmosfery i dobrego czasu, nie ma ludzi, którzy mieliby cos w muzyce do powiedzenia (!?!)
(Nie bez przyczny taki gigant jak Pierre Boulez, jeden z czołowych przedstawicieli awangardy lat 50/60 tych, znany jest ze swoich osiągnięć przy pulpicie dyrygenckim (Mahler, Beethoven, Wagner, Strawiński, Bartok, Schonberg, Webern), a muzyka własna to... milczenie. A moze po raz kolejny spełni sie scenariusz odkrycia, rekapitulacji, renesansu muzyki, która u współczesnych poklasku i zrozumienia nie znalazla ? I twórczość Bouleza oraz jemu podobnych czeka na swoje czasy ? Tego wykluczyć sie nie da...)
Tym bardziej więc ciesze sie i cenie sobie, ze moglem wczoraj z kilkunastu metrów oglądać ostatniego dinozaura. Kompoztytora szczerego i prawdziwego. Tworzącego muzykę gęstą, dramatyczną i walącą po głowie. Muzyke nie dla mięczaków. Krzysztofa Pendereckiego, który prowadził swoją Pasją Łukaszową.