Oto krótki opis mojej przygody z modelem Omega2 Mk1 pożyczonym od Wiktora. Słuchawki miałem przyjemność gościć ok. tygodnia.
Dystans i przestrzeń - to pierwsze skojarzenia jakie nasuwają się po zmianie 507 na Omegi.
To zauważa się w pierwszej chwili. Dźwięki, które w 507 uderzają prosto w środek głowy bądź wyraźnie po bokach w uszy,
w Omegach zyskują więcej przestrzeni. Dopiero teraz zauważam pewne cechy 507 jak mała odległość od od wydarzeń na scenie.
Stereofonia Omeg zyskuje na wszystkich wymiarach. Powiększa się na boki i do przodu. Wyraźniej rysują się plany, większa głębia.
Druga sprawa to barwa. Przede wszystkim w porównaniu do 507 znika lekka krzykliwość.
To chyba najlepsze słowo, 507 potrafią zakrzyczeć na średnich tonach. Cecha ta potrafi czasem dokuczyć na niektórych płytach.
Omegi oferują średnicę na niesamowitym poziomie. 507 grają średnicą chudą. I co by nie mówić o audiofilcowej poezji, to słowo dobrze mi tutaj pasuje.
Szczupłość na średnich to jest to, co mocno odróżnia 507 od tych Omeg. Omegi mają średnicę pełną, bogatą.
Bardzo dziwne zjawisko, ponieważ krzykliwość 507 można wiązać z podbiciem na tonach średnich, a tymczasem krzykliwość występuje tutaj przy współudziale
odczucia anoreksji na średnich.
Omegi na pierwszy rzut ucha wydają się aksamitne w brzmieniu, spokojne, a na zmodyfikowanym 727A potrafią zagrać niezwykle naturalnie i jednocześnie detalicznie.
Poziom detaliczności nie został osiągnięty jednak poprzez jazgotliwość na średnich czy zbytnie podbicie na tonach wysokich jak w 507.
W zasadzie Omegi mają słabszy w pojęciu głośności środek a wysokie nie atakują mocno uszu.
A jednak grają detalicznie, z bogactwem brzmień w każdym podzakresie i ani o jotę nie wybijając żadnego. Wybrzmiewania osadzone w przestrzeni to istna uczta dla słuchacza.
Nie męczą, ich słuchanie to z jednej strony relaks - jeśli spokojną muzykę puścić. Ale jeśli mają zagrać agresywnie to niczego im, moim zdaniem nie brakuje.
Jest impakt, jest rozmach, przestrzeń i szeroka perspektywa, z której widzimy wydarzenia.
507 zacieśniają wszystko, zwężają, działają trochę jak lupa. Potrafią śmieci z nagrania wyrzucić "w twarz" na równi z muzyką. Nawet spokojna muzyka może na nich zabrzmieć nerwowo.
Omegi nie gubią tych śmieci, ale plankton zajmuje swoje należne miejsce zarówno w rozkładzie natężeń jak i przestrzeni, pięknie słychać wszelkie echa i wybrzmienia. Lepiej niż na 507, chociaż sądziłem, że lepiej już się nie da :-)
Źle nagrane płyty Omegi traktują z litością, grając więcej muzyki a mniej znęcając się nad każdą nutką osobno.
Omegi maja też głębszy i niżej schodzący bas. Ciężko odczuć gdzie się kończy. Nawet podczas słuchania muzyki organowej. Ale jest odrobinę mniej rozdzielczy niż u młodszego kolegi.
Zresztą 507 nie mają się czego wstydzić - dobrze napędzone potrafią nisko zejść. Mimo to, obawiam się, że jazgotliwość na wyższych zakresach skutecznie maskuje jakość basu.
Wiem, że sprawiam wrażenie rozczarowanego moimi Lambdami, że ja już swoich słuchawek nie lubię. Ale to mylne wrażenie.
W zderzeniu z Omegami jednak nie poległy z kretesem. Jak w wielu takich recenzjach, słowa są zbyt mocno przejaskrawione.
Określenia i opisy moje różnym osobom pozwolą doczytać się tutaj różnorakich odczuć.
Dlatego przede wszystkim chcę podkreślić, że 507 są świetnymi słuchawkami. Grają bardzo dobrze, dają mi nieustanie wielu pozytywnych emocji podczas słuchania muzyki wieczorami.
Te używane Omegi na rynku wtórnym kosztują tyle co dwie 507 i to jednak daje się odczuć.
Nie wiem jeszcze czy 507 u mnie zostaną i zaczekają na towarzysza czy towarzysz przyjdzie je zmienić.
Jedno wiem - takie Omegi chciałbym bardzo kiedyś mieć na własność.
Wiktorze, bardzo dziekuję za możliwośc zapoznania się z tymi Omegami.