Trudno mi odpowiadać na wpisy Kolegi, który utożsamia produkt użytkowy z dziełem sztuki. To tak jakby twierdzić, że telewizor czy pralka są dziełami sztuki i można za nie wysupłać dowolną kwotę pomijając ich cechy skalarne, ba, twierdzi się tu, że za produkt o gorszych własnościach takich jak np. trwałość można wysupłać 10-20x więcej niż za coś, co działa bezawaryjnie, bo na tym polega tzw. "wykwint". OK, już nie podzielam, ale powiedzmy, że rozumiem ten sposób myślenia.
Niemniej dla mnie i dla wszystkich ludzi poza audiofilami sprzęt audio jest po prostu narzędziem do słuchania muzyk, niczym więcej i zapatruję się na to od jakiegoś czasu - podobnie jak większość konsumentów - zdroworozsądkowo, a nie w kategoriach obiektu westchnień i mistycznych przeżyć.
>>Muzyka jest i sztuką, i narkotykiem<<
>>Sztuka to nie ekonomiczna kalkulacja<<
MUZYKA JEST SZTUKĄ, a NIE sprzęt do jej odtwarzania. Instrumenty mogą być dziełami sztuki, bo przyczyniają się do TWORZENIA. Sprzęt audio ma ODtwarzać muzykę jak najwierniej, a nie ją tworzyć. Nie wiadomo wprawdzie, co jest właściwym wzorcem tej wierności odtwarzania - dźwięk w studiu, do którego poza realizatorami i tak nikt nie ma dostępu, materiał wychodzący z konsolety, czy nagłośniony koncert (a dziś wszystkie są nagłaśniane z wyj. nielicznych sakralnych), stąd te misterne poszukiwania są niczym innym jak fiksacją dużych chłopców nad czymś, czego wartość to rezultat wysublimowanego marketingu i socjotechnicznego talentu pismaków branżowych.
>>Można iść przez życie jedząc same ziemniaki - bo są najtańsze i upijać się bimbrem, bo to też najtaniej wychodzi. Krótko mówiąc - ziemniaki górą. Można także kupować tylko używaną odzież i przejść przez życie gadając jedynie o bzdurach, plotkując zamiast myśleć. Ale na koniec i tak się zdechnie, nawet jeżeli dzięki oszczędzaniu dosiądzie się worka złota.<<
Po pierwsze kulinaria mogą być sztuką, a rozstrzyga o tym TWÓRCZY element zawarty w procesie komponowania danej potrawy.
Sprzęt audio niczego twórczego nie wnosi do zapisu muzyki na danym nośniku, a jeśli to robi, to jest raczej jest mało wierny.
Wierny jest sprzęt profesjonalny, ale on ma zupełnie inaczej skalkulowaną cenę, a ludzie się nim posługujący, przynajmniej ci, których znam osobiście uważają audiofilów za audio-głupków słuchających kabli i podkładek antywibracyjnch. Niestety taka jest smutna prawda.
Nawet ostatnio pewien poważny handlarz sprzętem hi-fi ze Śląska zapytany przeze mnie w prywatnej rozmowie, czy podziela te ochy i achy i ogólny poziom podniecenia swoich klientów nad urządzeniami audio oraz czy sam posiada w domu sprzęt za kilkadziesiąt tysięcy, przyznał, że:
"w tym całym biznesie chodzi wyłącznie o emocje, a nie o poszukiwanie jakiejś tam wierności czy czegokolwiek innego, co można by zrozumieć logicznie. Natomiast jeśli komuś wydanie powiedzmy 30 tys. na odtwarzacz grający dla mnie tak samo, a nawet gorzej niż ten za 6 tys. ma poprawić samopoczucie, to niech się nim cieszy i daj mu Boże zdrowia".
Ja w pełni się zgadzam z tym stanowiskiem.
Na podobnym mechanizmie została stworzona kategoria hi-end, która jest wyłącznie pojęciem marketingową. Wykorzystuje się tu banalną heurystykę, mówiącą, iż
jeśli coś kosztuje powiedzmy n i działa tak, a tak, zaś coś innego z tej samej kategorii produktów kosztuje 10n, to o ileż lepiej musi działać! Mechanizm ten opiera się na regule dysonansu poznawczego Festingera i działa tylko wówczas, gdy owego sposobu działania nie można sprowadzić do kategorii obiektywnych, mierzalnych. A ponieważ percepcja dźwięku jest jedną z najbardziej subiektywnych kategorii poznawczych, tak więc wrota bezkresnej krainy magii i mistycyzmu, albo jak kto woli "wykwintu" zostają otwarte szeroko.
_____________________________________
Hi-endy sprzedane, nowe oferty wkrótce :)