Problem jest taki, że ja przy dużej głośności słyszę mało. Właściwie to hałas przerywany melorecytacją, bo melodii już przy takim poziomie głośności nie wychwytuję. Dźwięk jest zlaną kakofonią, w którym trudno zrozumieć wokalistę, wszystko jest bardzo głośne, ale z marną dynamiką, zupełnie nie odpowiadającą instrumentom obecnym na scenie w wydaniu nienagłośnionym. Wszelkie dęciaki grają ścianą dźwięku zamiast chmurą powietrza, a perkusja traci uderzenie i "sapie". Poza tym - co to za naturalność, żeby orkiestra lub kwartet smyczkowy grał z głośnością sceny w Jarocinie? We wszelkiej otwartej przestrzeni i dużych obiektach głośność jest funkcją odległości od sceny, im dalej tym ciszej, więc nie ma obiektywnej prawdy w kwestii głośności. Trąbka słyszana z odległości 200m to nadal może być dźwięk trąbki lub nie, i wcale nie jest horrendalnie głośno - zapraszam o równej godzinie na rynek krakowski. :) Przy tymże samym Kościele Mariackim można czasem posłuchać tria akordeonistów. Niech mnie kule biją, ale z albumu chyba bym ich głośniej słuchał, niż jest to możliwe na żywo. itd, itp.