W wypowiedziach Kol. Piotra Ryki nt. słuchawek jest jeszcze jedna rzecz nad wyraz znamienna:
absolutnie liniowa, wprost proporcjonalna zależność między jakością odtwarzanego dźwięku przez dany wyrób a jego ceną.
Nie można sobie wyobrazić produktu tańszego od drugiego i zarazem pod każdym względem lepszego sonicznie.
Gradacja jakościowa jest ściśle i bezwzględnie skorelowana z ceną produktu do tego stopnia, że mamy już do czynienia ze stopniowalnością marketingowej kategorii >>hi-end<<, jak w poniższym przykładzie:
>>Podobnie, a przy tym jeszcze szybciej, zerodował na naszych oczach także początkowo niestopniowany „high-end”. Określenie kiedyś tym mianem słuchawek innych niż klasy Orfeusza albo Sony MDR-R10 byłoby bluźnierstwem, a teraz, po tym jak ktoś pierwszy raz użył high-endu w odniesieniu do czegoś co w pierwotnym znaczeniu na pewno nim nie było – (wydaje mi się, że tym czymś były słuchawki Sennheiser HD 600), wyrosły nam całe łany nauszników mniej czy bardziej high-endowych, podobnie jak wzmacniaczy, odtwarzaczy i całej tej audiofilskiej reszty, która okazuje się – jakżeby inaczej – grać co najmniej pięknie, nawet całkiem pięknie, nie kryjmy tego – po prostu pięknie, doprawdy bardzo pięknie, wręcz przepięknie – i czort wie jeszcze jak pięknie. Trzeba zatem, chcąc nie chcąc, w ślad za tym rozszerzać także skalę high-endowości, używając zwrotów w rodzaju pomniejszy high-end, solidny high-end, wybitny high-end, ekstremalny high-end – itd. Namnożyło się tych high-endów i stanowią teraz bardziej przydomek czegoś bardzo dobrej jakości niż absolutnie wyjątkowego. Za jakiś czas ktoś pewnie wylansuje kwantyfikację wyższego od high-endu stopnia i historia ponownie zacznie zataczać koło. Tymczasem mamy całą gamę szybko pączkujących stopni piękności oraz odpowiadających im high-endów na marketingowy i recenzorski użytek.
Uwzględniając taką dewaluację i wielopostaciowość o słuchawkach Beyerdynamic DT 880 PRO można powiedzieć, że są przyzwoicie high-endowe, a na niektórych płytach potrafią być nawet czymś więcej, depcząc niemalże po piętach wielokrotnie droższym od siebie konkurentom. Gdyby bas był większego kalibru można by nawet zaryzykować ich przynależność do high-endu wyższych niż średnie lotów. Tak jednak nie jest. Bezpośrednie porównanie utworu „Deliverance” z płyty „Antarctica” Vangelisa ukazało zarówno wyższość emocjonalną HD 650 jak i wyższość o cały stopień jakościowy Grado PS-1000 czy ATH-W5000. Takiej wyższości nie ma natomiast w utworach kameralnych; tzn. jest wyższość PS-1000 i W5000, ale nie aż o całą klasę jakościową. Sennheisery HD 650 podobały mi się zaś w takim repertuarze mniej, choć to bardziej różnica stylu prezentacji aniżeli jakości, aczkolwiek DT-880 PRO niewątpliwie dysponują precyzyjniejszą artykulacją, będącą obiektywnym atrybutem. Z drugiej strony HD 650 mają niewątpliwie bardziej spektakularny bas, co też nie jest tylko subiektywnym odczuciem.<<
Oczywiście każda zdrowa osoba, która słuchała ww. produktów czy jakichkolwiek innych wyrobów audio bardzo szybko uzmysławia sobie, że kategoria >>hi-end<< jest emanacją elitarności produktu, definiującą jego cenowy, bynajmniej nie jakościowy target.
Tak jest tylko w audio, to w ogóle bardzo dziwna branża, a najdziwniejsi są klienci, jak ich określa przemiły pan ze sklepu muzycznego Gamuz - świry. Nie ma się czemu dziwić, skoro facet przychodzi kupić kabel Klotza i pyta, czy są kierunkowe i zaznacza , że innych nie chce. Po czym sprzedawca udaje się na zaplecze i domalowuje na izolacji strzałkę marketem strzałkę i mnoży cenę kabla x5, a klient jest zachwycony.
_____________________________________
Hi-endy sprzedane, nowe oferty wkrótce :)