Od jakiegoś czasu śledzę waszą dyskusję i odnosząc się do waszych "sporów" można stwierdzić, że spór o słuchanie muzyki na hi-endzie w domu, w samotności, czy w pokoju akustycznym a słuchanie muzyki powiedzmy na HD380 + player sony w drodze do pracy, to w gruncie rzeczy spór o dużo szerszym wydźwięku egzystencjalnym. Fallow wprowadził kategorię lepszy/gorszy w odniesieniu do korzystania ze sprzętu za tysiące i sprzętu powiedzmy za 1 tys. zł. i radości ze słuchania muzyki na tych sprzętach. Te dwie opcje są nie do pogodzenia i nie jest to oczywiście żadna nowość, bo obserwuje się ją w życiu (sztuce, filozofii, kulturze) od setek lat. Jest to podział na to, co "wysokie" i na to, co "niskie". Na słuchanie Chopina i na słuchanie The Prodigy. Ten, kto jest za opcją kultury wysokiej, nigdy nie zgodzi się, że można czerpać radość z kultury niskiej. W sztuce można by to nazwać wysoki modernizm kontra postmodernizm. Nikt, kto uwielbia Eliota nie będzie się zachwycał poezją brutalistów z pod znaku O\'Hary czy Ashberego. Nikt, komu bliskie jest malarstwo powiedzmy Chełmońskiego nie pójdzie na wystawę Maciejowskiego, która jutro rozpoczyna się w krakowskim Muzeum Narodowym.
Jest jednak pewna różnica pomiędzy niskim a wysokim: postmodernista lubiący Prodigy posłucha Chopina, Stockhausena czy La Monte Younga, jednak w drugą stronę to nie zadziała: bywalec opery i salonów nie pójdzie na koncert The Killers. Kto w tym związku ma większą radość z obcowania z muzyką? I ten, i ten, tyle że są to dwa rodzaje przyjemności - modernistyczna jest przyjemnością wyparcia, by przywołać psychoanalizę. Modernista zaprze się nogami i rękoma by bronić swej wierzy z kości słoniowej i nie wpuścić do niej diabelskiego Prodigy, które zniszczy mu idealnie i narcystycznie zbudowany obraz rzeczywistości (jest to, jak mawiał Jacques Lacan, obrona przed Realnym niszczącym nasze idealne wyobrażenia o świecie, które często budowane są na zasadzie fantazmatu i zafiksowania na jakiejś idei - w tym przypadku hi-endzie). Postmodernista natomiast (jak Fallow np. :) ) - dał sobie spokój z wierzą i zamieszkał na osiedlu, gdzie jest przyjemniej chyba, bo można spotkać różnych ludzi. W tym przypadku wyparcie zostaje zamienione na otwartość i przyjęcie do wiadomości tego, że chodzi o coś więcej niż dążenie do idealności, która i tak nigdy nie zostaje zaspokojona (jak mawiał Lacan - Wielki Inny, który nami kręci tak naprawdę nigdy nie będzie zaspokojony). Czy ktoś, kto wciąż i wciąż kupuje słuchawki i sprzęty za dziesiątki tysięcy zł jest osobą szczęśliwą? Wydaje mi się, że tak, ale do czasu, kiedy to, co zakupi przestaje mu wystarczać i znowu pragnie czegoś lepszego, bo a nóż będzie to ideał. Taki bieg nigdy się nie kończy a najsmutniejsze jest to, że taka osoba nigdy do końca nie zaspokoi swojego pragnienia (Lacanowski objet petit a), by w końcu móc się cieszyć swoim idealnym sprzętem i spokojnie posłuchać muzyki, bo o nią na początku chyba chodziło...
Dlatego też opcja Pana Ryki nigdy nie będzie opcją Fallowa. Pan Ryka, jako filozof ze szkoły krakowskiej jak mniemam, która wciąż jeszcze wierzy, że paradygmat filozofii analitycznej może wyjaśnić świat, uważa, że można stworzyć obiektywną metodę recenzowania słuchawek, że istnieją pewne przypisane do danych słuchawek przymioty, które pozwalają je uplasować na danym poziomie jakościowym. I nie chodzi mi tu oczywiście o samo wykonanie słuchawek itp., bo metoda Pana Ryki odnosi się do oceny dźwięku, czyli czegoś bardzo subiektywnego. Pan Ryka twierdzi, że słuchając słuchawek może obiektywnie określić, że te słuchawki są dobre same z siebie, że ich hi-end to wypadkowa pewnych elementów, które zawierają, a on, jako słuchacz, tylko je przekazuje. Jest to metoda na wskroś Kantowska i Kartezjańska - wierzy ona, że interpretacja danego zjawiska jest pochodną, wierną kopią i artykulacją tego, co owo zjawisko w sobie zawiera. Natomiast Fallow, jak czytam jego recenzje, nie pisze o "obiektywnych odczuciach" (pleonazm), a o subiektywnym "jak ja to widzę". Ze słuchawek wynosi tyle, ile sam w nie włożył (swoją wiedzę, nastroju, upodobania), ta metoda to takie połączenie paradygmatów dekonstrukcji i pragmatyzmu z pod znaku Stanleya Fisha i Richarda Rorty\'ego. Paradygmat Kantowski bazuje na nagim oglądzie rzeczy i twierdzi, że ta rzecz sama w sobie jest taka a tak, ja jestem tylko medium przekazującym jej atrybuty. Paradygmat zaś pragmatyczny bazuje na kategorii "wspólnoty interpretacyjnej", gdzie "prawdy" jednej jedynej nie ma, a są tylko indywidualne interpretacje danego zjawiska, ustalone w danej grupie (taką wspólnotą jest np. wspólnota Grado :) )
Te dwa paradygmaty nigdy się nie pogodzą. Dlatego hiendowiec siedzący w swym pokoju wypchanym sprzętem za 100 tyś. nie zrozumie jak można czerpać przyjemność ze słuchania muzyki na mieście z playera sony i słuchawek za 400zł. Podobnie fan sony i mp3 będzie się pukał w głowę na widok kabli za 60 tyś. Jednak tu nie ma lepszych czy gorszych: każdemu co innego szczęście daje i to jest najważniejsze. A że są kłótnie: jak ktoś kiedyś napisał "wojen nie prowadzi się o Helenę, ale o poglądy na świat" :).
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kliknij i pomóż: wirtualna-klinika.pl