Na mnie największe wrażenie robi "coś z niczego", pewnie wynika to z mojego obrazoburczego podejścia do świata i tendencji do brania życia na skróty. Dlatego do dziś mam szacunek dla Fostexa za skonstruowanie przetwornika do Creative Aurvana Live, bo słuchawki te po odpowiednich przeróbkach, obowiązkowo po wymianie kabla, potrafią poturbować niejeden hi-end w bezpośrednich starciach. Podobnież bardzo mnie bawi słuchanie artefaktów pochodzących od drogiego okablowania, podczas gdy właściwie użyty profesjonalny i niedrogi kabel cięty z metra czyni rzeczy pożądane także przez audiofilów bez wypaczania sygnału wejściowego. W drugą stronę - daleko mi do objawień różnej maści guru DIY, którzy potrafią zniweczyć sens kanonicznych rozwiązań proponując swoje tweaki zabijające istotę danego wynalazku, a owe poprawki wynikają z ich nierozumienia zasady działania urządzenia. Jestem odporny na mitomanię, więc każdą nową rzecz staram się oceniać bez odnoszenia się do statusu rynkowego tejże. Jak widzę owczy pęd, to mi się zaraz lampka ostrzegawcza zapala, chociaż nie traktuję jej jak czerwonego światła dla danego wyrobu. AKG K1000 to się może wydawać takie ni to ni sio, ale brak cech unikalnych powoduje, że nie mają one wąskiego gardła w brzmieniu. Dodawanie czegoś od siebie jest niedobre, ponieważ może znudzić. Nie da się jeść dzień w dzień tego samego dania. To odpowiednia muzyka ma zapewnić dany zestaw wrażeń, a nie sprzęt, ponieważ sprzęt jest niezmienny, a nawet bogata kolekcja lamp powoduje, że wracamy nie raz do początku, ilość sensownych zestawień się zawęża, a koniec końców wychodzi, że żadne nie jest dobre na 100% i trzeba znowu szukać króliczka do odstrzału. Dlatego po znalezieniu przetworników elektroakustycznych, które wszystko potrafią i niczym się nie popisują bez przerwy, dobrze jest dojść do tego samego w innych miejscach toru. Dla mnie ważna jest kompletność brzmienia, a złą rzeczą jest monotonia i narzucanie swojego stylu. Od pewnego poziomu problemem jest odpowiedzenie sobie, czy zmiana jest na lepsze, czy gorsze, i na czym lepszość polega? Ja sobie zdefiniowałem lepszość jako większą gradację i złożoność zjawisk, przy podobieństwie do świata rzeczywistego. Trzeba się czasem wiele płyt nasłuchać, żeby się wykapować w tym. Im wyżej, tym trudniej. W sumie łatwo jest decydować, gdy coś się bardziej podoba, ale kiedy mi się żaden z wariantów bardziej nie podoba, to wychodzę z założenia, że co najwyżej jeden z nich jest bliższy prawdy, no i rozgryzam dalej. Na razie doszedłem do jednego, metodą eliminacji, więc mogę słuchać muzyki spokojnie... nie wiem jak długo. ;)