@ptx, polecam mojego mp3 playera - iRiver E10, pliki w najwyższej jakości i Grado RS1. Nie ma takiej dynamiki i holografii jak na stacjonarce, ale poza tym dźwięk jest taki, że na niejednych "hajendowych" słuchawkach w systemie stacjonarnym ciężko by było dojść do takiego poziomu. Barwa dźwięku i przestrzeń świetna. Po prostu potwierdza się ogólnie znana prawda, iż słuchawki mają największe znaczenie, byle im pozwolić grać to, co potrafią. ;)
Odnośnie hajendu mam natomiast pewną swoją teorię - otóż chodzi o posegmentowanie rynku. Podstawowe modele CD lub wzmacniaczy to autentyczna budżetówka, komponenty ogólnego stosowania, nie do audio, byle prosto i tanio. Klasa średnia to największy "przekręt", ponieważ są to często celowo ograniczone lub "zepsute" wyższe modele, w imię uzasadnienia wyższych cen drogich modeli. Tłumaczył mi kiedyś pewien marketingowiec, że więcej firma zarobi wprowadzając "opcje" i "modele", połowa na tej samej obudowie, inne przyciski, w środku mniej lub więcej audiofilskiego powietrza, czasami parę elementów innych niż w droższym modelu, co by powstała słyszalna różnica. Przełożenia kosztów na cenę nie ma tu wielkiego. Typowy przykład to Denon D2000 kontra 5000 - różnica na kablu i muszlach to pewnie kilka dolarów w produkcji. O tego typu "manianę" najprędzej można posądzić firmę, która ma w ofercie dużo modeli, różnią się szczegółami. Do tego jeszcze dochodzi mechanizm, że na początku ktoś kupi niższy model, potem go to zacznie uwierać, kupi wyższy itd., więc można na jednym kliencie zarobić kilkukrotnie. Trzecia sprawa to "sygnatura" dźwięku - każdy sprzęt w nie najwyższym segmencie ma inną, nie wszystko ze sobą chce grać, a to w sumie dobrze, bo klient więcej klocków przerzuci i biznes bardziej się kręci.
Przez analogię do mp3 można dojść do różnic, jakie dzielą konstrukcje udane od top-hi-endu. To nie są przepaście tylko procenty, tyle że dla niektórych istotne procenty, zwłaszcza gdy w zasięgu portfela. Właściwie to na samej górze chodzi o co innego - nie o jakość, ale o emocje. Od pewnego poziomu klocki grają dźwiękiem kompletnym, ale inaczej rozkładają akcenty, tudzież poprzez dyskretną i wyrafinowaną ingerencję w dźwięk zapewniają efekty z pogranicza magii. Dojść do tego punktu można dwojako. W sposób klasyczny, nieingerujący - dotyczy wszystkich nie sięgających po śrubokręt i lutownicę - poprzez zakup coraz droższych elementów, które dzięki coraz lepszej jakości i transparentności razem zgrywają się coraz lepiej. Druga droga to zejść do atomu, i uświadomić sobie, że w całej układance toru audio czasem nie pasuje znacznie mniejszy element niż cały klocek - np. para kondensatorów w CDku. Fan dłubania i poświęcania czasu eksperymentom, jeśli go ma, dojdzie do tego, gdzie jest słaby punkt. Ja przez długi czas w ten sposób modyfikowałem architekturę wzmacniacza i dobór komponentów. Na początku powstało coś, co gra, bo musi, ale dźwięk jako całość nie wiadomo z czego powstał i jak. Eksperymentując z kolejnymi elementami można wyszczególnić komponenty odpowiedzialne za dany efekt. To samo tyczy się z eksperymentami dotyczącymi architektury. Można by więc powiedzieć, że to taki odpowiednik kompletowania i dobierania elementów systemów, ale w mikroskali. Dlatego zainteresował mnie ostatnio DIY DAC kit, którego da się po modyfikacjach zaadaptować jako składową część wzmacniacza słuchawkowego, i mamy kompletny "tor", który tylko trzeba zasilić danymi cyfrowymi, dodatkowo w myśl zasady, iż najlepszy interkonekt to żaden interkonekt. ;) Zostaje jeszcze kwestia postępu - często bierze się on stąd (w skali bezwzględnej jednak nie często), że się wpadnie na jakiś pomysł, a co któryś pomysł okazuje się postępem. :)