STAX SR-OMEGA
Spokojnie, niczym nie ponaglany, nasłuchałem się SR Omega. Dzisiaj z pełnym przekonaniem powiem - to są jedne z dwóch najlepszych słuchawek jakie miałem w życiu na uszach. Poniżej w formie komentarza niż recenzji, podzielę się swoimi wrażeniami z tych odsłuchów. Proszę weźcie pod uwagę, że jest jakaś porcja ponadnormatywnych emocji, jednak starałem się w tym wszystkim być obiektywny i nie faworyzować żadnego modelu.
Rok po Orfeuszu pojawiła się pierwsza wersja referencji Staxa nazywana po prostu SR i duża grecka litera omega. Dobór oznaczenia perfekcyjny i w pełni uzasadniony, mimo małej serii, bo nieco ponad 500 sztuk. Zrobione z aluminium, plastiku i skóry w odcieniach brązu. Każdy element jest przemyślany, praktyczny i trwały. Nie są tak ładne jak Orpheus HE90, ale na pewno w stylu dyskretnej elegancji. Przy tym wyjątkowo lekkie i niezwykle wygodne.
Oczywiście słuchałem jej na wzmacniaczach Staxa: 717, 727II i 007tII oraz na Orpheus HEV90. Nie wymaga ekstra systemu, jest w stanie pięknie zagrać zarówno z tranzystorem i z lampą. Za każdym razem wyjątkowo, ciekawie i jednocześnie doskonale dopasowując się do wzmacniacza. W zakresie niezbędnych napięć prądu podkładu (BIAS) SR Omega jest kompatybilna z aktualną serią PRO i tą planowaną na połowę 2011, czyli nie ma żadnych ograniczeń sprzętowych.
Może kiedyś i Wy Koledzy będziecie mogli je posłuchać, szczerze Wam tego życzę. Nie będzie przesadą napisać - warto dla nich przejechać pól Polski (to było do Was Wielkopolanie ;). Warto, bo również to co słyszy się jest inne od wszystkich Omeg z serii I i II oraz obu Orfeuszy. SR Omega pokazuje materiał muzyczny delikatniej, bardziej przestrzennie, zdecydowanie i swobodnie, bez względu na gatunek. Weźmy na początek Sade - Soldier of love, utwór The safest place. Nie jest łatwo nagrać taki głos i trudno uniknąć sybilacji, SR Omega nie gubiąc szczegółowości, doskonale radziła sobie z tym, czarna Omega MK2 podobnie, pozostałe Omegi I i II już nie, Orfeusz pół kroku za SR. Ten sam utwór, w tle wiolonczela i tylko SR Omega była w stanie dać jej szansę zagrać tak, jakby w tym momencie to ona była gwiazdę. SR ma niewątpliwie zdolność zaakcentowania różnych instrumentów w najwłaściwszej dla nich chwili, a przy tym nie ujmuje nic z blasku aktora pierwszego planu. Jak na Rok Chopinowski przystało zagrał Krystian Zimerman. Płyta sprzed lat z Koncertem Fortepianowym utwory nr 2 z CD1 i z CD2, odpowiednio Romance: Larghetto oraz Larghetto. Tam słyszy się potęgę tego instrumentu, jednocześnie ogrom miejsca i znaczenie ciszy. Mimo, że nie jest to mój ulubiony gatunek muzyki i wielu wybitnych dzieł nie słyszałem, chyba teraz rozumiem co miał Kolega MAX na myśli z tą "kawą na ławę". Marcinie pozdrawiam! W tym przypadku SR Omega nie ma sobie równych, oczywiście skaluję to do własnych preferencji i raczej małego obycia w tych klasycznych klimatach. Gdyby każdy mógł tak posłuchać Chopina, pewnie nie trzeba by na siłę raczyć nas klasyką przy okazji zakupu papierowych gazet. Idźmy dalej, Sting - Symphonicities utwór nr 7 When We Dance i nr 12 The Pirate's Bride. W tym pierwszym SR pokazuje, że basu to ona nie boi się, a w drugim, że nie straszne jej różne cykadełka i przeszkadzajki. Temu wszystkiemu po raz kolejny towarzyszy wielki wymiar sceny, którą słuchacz ma przed sobą. Na koniec Dżem - W Operze, utwór nr 8 Wokół sami lunatycy. Słucha się całkiem dobrze, jest rock, klimat koncertu, wszystko na swoim miejscu. Wystarczy zamknąć oczy, udawać, że okładka cd to bilet i już widać scenę, każdą gitarę, klawisze, perkusję z koncertowym basem, a następca Riedla na pewno zieje chrypą rockmana jak należy. Kolejny utwór nr 9 Autsajder, pytam co może być jeszcze lepsze, chyba tylko taka niska stopa, wow piszę jak recenzent i sam siebie nie poznaję. W takim pograniczu rocka i bluesa lepiej wypada Sennheiser Orpheus, jego fundament basowy jest inny, bardziej wyraźny i bliższy kolumnom.
Elegancja, styl i uniwersalność, to cechuje pierwsze Omegi. Nie będzie przesadą jeśli porównam je do pięknej kobiety. Obojętnie, czy w sukience, czy w dżinsach, czy w szpilkach, czy w trampkach, zawsze będzie z klasą. Powiem więcej, nie ważne czym przyjedzie i tak wyjdzie z gracją. To taka metafora do tych niby najważniejszych źródeł sygnału. Ilość tego wysokiego lotu w wysokich lotach pozostała niezmienna, gdy słuchałem magnetofonu szpulowego za ułamek ceny CD, podobnie DAT-a oraz zwykłych płyt za mniej niż trzydzieści złotych, które wcześniej tu przywołałem. Wracając do przerwanej myśli - prawdopodobnie ktoś powie wolę sztangistkę, inny chcę koszykarkę, i to też w pewnym sensie uznać można za normalne. Jednak dla większości, mimo różnych gustów, jest pewien wspólny obszar w naszym hobby i w mojej ocenie SR Omega umie go znakomicie wypełnić.
Genialne rozwiązania technologiczne leżą u podstaw sukcesu modelu SR Omega. Najlepiej świadczy o tym prototyp ultrareferencyjnej Omegi 32. Niemal wszystko w nowej Omedze przypominać będzie tą pierwszą. Począwszy od membran, kończąc na design. Serce tych słuchawek to wyjątkowa diafragma, cieniutki film o grubości mniej niż półtora mikrona. To właśnie gra, zatem jeśli SR-Omegi, to tylko z oryginalnymi membranami. Nie dajcie się przekonać, że po wymianie na aktualnie oferowane, będzie tak samo. To nieprawda, ten materiał, jak i sama konstrukcja była wyjątkowa. I mimo siedemnastu lat, okresu największego postępu technologicznego, uważam, że Omega nie została zdetronizowana przez kolejne Staxa. Nie będzie przesady w określeniu ponadczasowa.
A czy może być lepiej? Pewnie tak, weźmy choćby takiego Orfeusza. No to dlaczego nie kontynuowali w Staxie produkcji Omegi? Nie wiem, dla mnie to nie jest zrozumiała decyzja. Wówczas słuchawki nie były aż tak drogie, kosztowały 180.000 Yenów. Recenzje były wspaniałe. Tym bardziej nie rozumiem dlaczego Stax wycofał się z produkcji doskonałego wzmacniacza do nich SRM-T2. Zdaję sobie sprawę, że trudno będzie kontynuować dyskusję o słuchawkach, których mało kto słyszał i mimo, że staram się je zaprezentować Kolegom, to ciągle jest to zbyt małe grono. Pozostaje mi jedynie misja poinformowania Was co w tej historii audio ludzie zrobili. SR-Omega jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Tylko w jej przypadku można powiedzieć, że łączy najlepsze cechy Sony R-10, Orfeusza i kolejnych wersji Omegi. Na pewno te relacje nie działają w drugą stronę. R-10 brakuje basu, Orfeuszowi nieco delikatności sopranów, a Omegom I i II tego czegoś co nie jest już średnicą, a jeszcze nie jest górą. SR Omega to ostatnia z tych legendarnych "klas samych w sobie", cofając się w czasie i przebierając w modelach, niczego ciekawszego nie znajdziecie. Teraz pozostaje jedynie czekać na nowe.