Zauważyłem ostatnio dość ciekawy trend - wśród audiofilów zapanowała moda na kolumny "dynamiczne" pozbawione "mulenia", koniecznie o wysokiej efektywności.
Takie coś da się osiągnąć wyłącznie stosując duże membrany "ciągnące" wysoko a więc z masą modów własnych w przetwarzanym pasmie, najlepiej estradowego rodowodu a jak jeszcze "vintage" to już sam cymes. Do tego walka o efektywność za wszelką cenę oznacza zmniejszoną kompensację baffle step - a więc musimy słuchać głośno, żeby subiektywna równowaga tonalna była w miarę znośna. Sensowne zejście basu wymaga wielkiej budy, dodatkowo upiększającej drganiami ścianek.
Trend ów jest na tyle silny, że posiadacz neutralnego systemu może wręcz zostać uznany za "drewniane ucho" i w obawie przed blamażem przed kolegami audiofile zaopatrują się w takie "estradopodobne" wynalazki. Nie będę rzucał nazwami firm ale wszyscy wiedzą która firma ostatnio wypłynęła na lansowaniu takiego brzmienia.
Przyznam się szczerze, że ja takich sprzętów mogę słuchać najwyżej 10 minut, po tym czasie od jazgotu boli mnie głowa. Słuchając czegoś takiego dłużej, po niezbędnym przyzwyczajeniu ryzykujemy trwałym uszkodzeniem słuchu.
Cytując jedną z lepszych scen z polskiego kina offowego "Kak eto jebnujut, to wsie pticy nie śpiewajut. Bo ogłuchnujut!" (na końcu scenki)