Nie istnieją płyty, na których "nie słychać realizatora" :) Każdy, kto próbował cokolwiek kiedykolwiek nagrać wie, że surowe ścieżki właściwie nie nadają się do niczego. Nawet płyty nagrywane "na setkę" poddawane są pewnej ingerencji, bo w przeciwnym razie to po prostu nie zabrzmi. Nie sugerujmy się też "naturalnością" koncertów, bo na brzmienie koncertowe zespołu (mam tu na myśli zespół rockowy głównie) składa się ciężka praca dźwiękowców modyfikujących dźwięk na poziomie, o jakim większości się nie śniło :) Chyba, że mówimy o naturalnym brzmieniu orkiestry symfonicznej.
Sztuką jest właśnie tak zrealizować muzykę, aby brzmiała maksymalnie "kompatybilnie" z ludzkim narządem słuchu. Może to sprawiać właśnie wrażenie naturalności, odbieranej czasem jako "brak ingerencji". Jest to jednak dowód najwyższej klasy ingerencji realizatora.
Natomiast głównym grzechem remasteringu, jaki jest uprawiany na starszych nagraniach, jest najczęściej przekonanie o konieczności poprawy tego, co już jest dobre i dostosowaniu tego do współczesnych standarów. Stąd mamy potem masakrycznie podbite pewne części pasma, bo przecież musi być nowocześnie, a nade wszystko musi być głośno. I podbijanie poziomu dźwięku do absrudalnych wartości, powodujące ów clipping, jest tu chyba największym problemem.
Innym problemem bezpośrednio z tym związanym, jest śmierć dynamiki. Ten niegdyś niezwykle ważny parametr, oznaczający odstęp sygnału od szumu, a w praktyce mający największe znaczenie w momentach występowania różnic między najcichszym a najgłośniejszym fragmentem nagrania, dziś właściwie nie istnieje. Płyty realizowane są kompletnie na pałę - ma byc głośno, niech więc wszystko będzie jednakowo głośno! Stąd dochodzi do absurdów takich, jak stopa perkusyjna równie głośna co werbel, a czasem nawet głośniejsza. Stąd karykaturalne brzmienie spokojnych wstępów do utworów, no bo jakże ma dobrze brzmieć, skoro "szeptany" wokal na tle subtelnej gitary akustycznej podbija się tak, że nie różni się głośnością od grającego pełnego składu. Takich sytuacji jest naprawdę dużo, wystarczy posłuchać i się zastanowić.
A potem się dziwimy, że nowa muzyka nas drażni...