Każda dobra firma miała w swoim katalogu wzmacniacze o mocy kilkudziesięciu watów. Różnym flagowcom mocy nie brakowało, ale zrobienie tego w wysokiej jakości wiązało się z dużymi kosztami. W masie urządzeń klasy średniej granicznymi możliwościami były możliwości na poziomie tranzystora 2N3055, czyli okolice dwudziestu kilku watów, wcześniej kilkunastu. Dlatego tak dużo było urządzeń 4-omowych
Prestiżowa norma hifi Din 45500, o której tu wspominano, była wtedy trudna do osiągnięcia, i producent, któremu się to udało we WSZYSTKICH parametrach, skrzętnie się tym chwalił na obudowie. Była to norma nadawana przez niemiecki urzad miar i wag i nie mozna było sobie ot tak nakleić znaku normy. Nie bagatelizujcie jej więc tak mocno, bo wiele urządzeń, jej smiesznych na dzisiaj wymogów, nie spełniało. Dopiero rewolucja technologiczna konca lat siedemdziesiatych to zmieniła.
Nasza unitra pisałe se hifi, ale tak naprawde były to wewnętrzne normy zakładowe, a z din zgadzało się tylko większość parametrów (h intermodulacyjne już nie np., więc siejąc timami grały jak grały))
Wg tej normy wzmacniacz miał mieć:
pasmo 40-16kHz przy tolerancji 1,5dB; h<1%;S/N 50dB, a norma pozwalała na różnice między kanałami 3dB (z balansem 6dB) Moc minimalna 2x 6W przy pozostałych powyższych parametrach. Dzisiaj śmieszne
Wielu parametrów dla kolumn nawet nie definiowano. Zniekształcenia rzędu kilkunastu procent, osiaganie jakiej takiej liniowości pasma zaledwie w przedziale (dla lepszych modeli) 200hz-8kHz, siodła w zakresie tonów średnich i ich niska precyzja. Jedynie efektywność musiała być wystarczająca
"Wszystko powinno być zrobione maksymalnie prosto, ale nie prościej"-A. Einstein