Szanowna redakcjo!
Chciałbym poruszyć temat pracy. Obecnie jestem absolwentem akustyki i stanąłem przed problemem szukania zatrudnienia. Jest to specjalność z jednej strony bardzo obszerna (od nagłośnienia, realizacji aż po projektowanie urządzeń i techniki DSP), a z drugiej strony bardzo wąska. Niestety, jak na razie moje poszukiwania pracy są bezowocne. Obserwując rynek odniosłem wrażenie, że ciężko będzie znaleźć mi zajęcie w zawodzie. Poszukiwani są jedynie informatycy no i handlowcy (oczywiście z wieloletnim doświadczeniem zawodowym). Próbowałem też szukać bezpośrednio w firmach – z podobnym skutkiem. Oczywiście nie ma aż tak dużego problemu ze znalezieniem pracy. Problem w tym, że najlepiej czułbym się w tym co lubię i mam przygotowanie. Chciałbym was zapytać o radę: gdzie najlepiej szukać, tak żebym mógł pracować z dźwiękiem?
Witam, Zajmuję się nagłaśnianiem imprez jeżdżąc po całym kraju. Nie narzekam na brak pracy, gdyż przez lata wyrobiłem sobie renomę solidnej firmy nagłośnieniowej. Dysponuję kompletnym zestawem aparatury PA, własną sceną i oświetleniem. Nie jest to może zestaw imponujący, ale na imprezy, które obsługuję, zupełnie wystarcza. Od pewnego czasu zachodzi konieczność podziału aparatury z uwagi na większą ilość zamówień. Zacząłem więc szukać akustyka, który pojechałby samodzielnie w trasę, nagłośnił imprezę i dopilnował zwinięcia aparatury. Ludzie których prosiłem o współpracę zazwyczaj „dawali plamę“. Albo koncert nie wyszedł, albo czegoś nie przywieziono, różnie bywało... Chciałbym abyście poruszyli na łamach EiS sprawę braku odpowiednich kadr. Chętnych do pracy jest dużo, ale każdy chce zarabiać niesamowite pieniądze i nie mieć żadnej odpowiedzialności. Do tego umiejętności niektórych „akustyków“ są żadne...
Te dwa listy zestawiłem ze sobą nieprzypadkowo. Z jednej strony mamy świeżo upieczonego absolwenta akustyki, który chce wykonywać wyuczony zawód, a z drugiej potencjalnego pracodawcę – starego wygę o, jak mniemam z treści listu, niemałym doświadczeniu zdobytym przez lata pracy. Podobnych listów i zapytań otrzymujemy wcale nie tak mało, warto zatem przyjrzeć się uważnie tej problematyce. Zacznijmy od pracodawcy (właściciela studia, nagłośnienia lub oświetlenia) i jego wymagań. Z chęcią zatrudni on osobę wykształconą, znającą się na rzeczy i rokującą nadzieję na długą współpracę. Z drugiej jednak strony nie zaoferuje on świeżo zatrudnionemu wysokiej stawki, gdyż nie jest on jeszcze przekonany o rzeczywistych walorach nowego pracownika. Musi go sprawdzić w różnych sytuacjach, przyjrzeć się jego zachowaniu, ocenić jego rzeczywiste umiejętności itp. Jednym słowem musi dość umiejętnie rozegrać pierwszy etap współpracy, by nie zrazić współpracownika do siebie, a jednocześnie zachęcić go do dalszego rozwoju, któremu towarzyszyć będzie coraz wyższa stawka płacowa i coraz bardziej odpowiedzialne zlecenia. Potencjalny pracownik oczekuje satysfakcjonujących warunków pracy, zadowalającego wynagrodzenia i zapewnienia możliwości doskonalenia się w swoim fachu, co jest jednoznaczne z wypełnianiem coraz to trudniejszych zadań. Obaj mają zatem dokładnie takie same cele i teoretycznie identyczny sposób ich osiągania.
Mój sprzęt jest najlepszy
Pora na brutalną prawdę numer jeden: praktycznie każdy właściciel aparatury lub studia uważa, że jego sprzęt jest najlepszy, a on sam zna się na jego obsłudze wyjątkowo dobrze, jeśli nie lepiej. Nie ma mu się co dziwić, gdyż zwykle bywa tak, że wydał na niego olbrzymią sumę pieniędzy, a nikt nie lubi gdy wytyka mu się nieznajomość tematu. Teraz brutalna prawda numer dwa: każdy realizator dźwięku poszukujący pracy, a nie posiadający własnej aparatury sądzi, że zna się dobrze, jeśli nie lepiej, na rzeczy i doskonale wie co na rynku jest dobre, a co nie. Jemu też nie ma się co dziwić, gdyż nie wydał on na sprzęt swoich pieniędzy i bardzo łatwo jest mu krytykować coś, czego nie kupił. Najczęściej zatem pierwszy kontakt pracodawcy i potencjalnego pracownika wygląda tak: „No tak, a czemu nie masz wzmacniaczy A tylko wzmacniacze B, przecież one brzmią kiepsko i nie mają dołu“ –mówi potencjalny pracownik. „Co ty mi tu... Przecież to najlepsze wzmacniacze na świecie, używa ich X na trasie koncertowej“ - odpowiada pracodawca. „X się nie zna na brzmieniu, to cienias. Pracowałem kiedyś z Y, a on mi powiedział, że wzmacniacze A używane są przez takich gigantów jak Z!“. „Y wie o nagłaśnianiu tyle, co i ten Z; szpanerki jeden przez drugiego. Oni myślą, że jak wydadzą kupę szmalu na wzmacniacze A, to będą lepiej brzmieć jak B; a oni po prostu nie umieją ich obsługiwać i tyle“. Mamy zatem do czynienia z klasycznym udowadnianiem, kto wie lepiej i od kogo. Każdy z rozmówców chce wywołać wrażenie, że tematyka związana z dźwiękiem i stosownym sprzętem jest dla niego przysłowiową bułką z masłem, a takie stanowisko najczęściej nie prowadzi do niczego. Najciekawsze jest to, że gdyby jeden z rozmówców choć na chwilę ustąpił, a drugi wykazał się taktem, bardzo szybko doszliby do przekonania, że płaszczyzna porozumienia wcale nie jest niemożliwa do osiągnięcia. Trzeba jednak przyjąć założenie, że sprzęt jest jaki jest, a wspólnym celem obu panów jest wykorzystanie go w celu zarabiania pieniędzy i osiągnięcia satysfakcji z pracy. Jest to możliwe praktycznie zawsze, jeśli oczywiście nie podejmiemy się zadań niemożliwych do wykonania posiadanymi środkami. Potencjalny pracowniku, pamiętaj zatem o jednym – nie oceniaj negatywnie i na głos sprzętu przyszłego pracodawcy. Odbierze on to jak stwierdzenie, że jego żona jest brzydka, i powinien się rozejrzeć za nową. Nawet jeśli to prawda, to nie wszystko mówi się na głos... Ta sama uwaga dotyczy potencjalnego pracodawcy – nie wolno z góry oceniać czyichś możliwości i doświadczenia.
Młodych realizatorów grzechy główne
Młodzi realizatorzy nie zawsze zdają sobie sprawę, że pracodawcy oczekiwać będą od nich dwóch rzeczy: doświadczenia i dyspozycyjności. Na początku pracy łatwiej o to drugie, a to pierwsze przychodzi z czasem. Osobiście uważam, że dwa lata ciągłej pracy za konsoletą z różnymi wykonawcami i w różnych warunkach, to minimalny okres wymagany do tego, by mówić o sobie – mam pewne doświadczenie. O sporym doświadczeniu możemy mówić po pięciu latach pracy, a naprawdę rasowym realizatorem zostaje się po dziesięciu latach. Zwróćcie proszę uwagę, że mówię tu o CIĄGŁEJ pracy za konsoletą, przez którą rozumiem dwa−trzy koncerty lub sesje tygodniowo, a w sezonie nawet i więcej. Zrobienie jednego czy dwóch koncertów na ustawionej już przez kogoś aparaturze nie jest żadnym „doświadczeniem zawodowym“. Nie twierdzę wcale, że swą karierę realizatorską koniecznie trzeba zaczynać od dźwigania kolumn (będzie o tym mowa później), ale bardzo przydaje się uczestniczenie w łączeniu całej aparatury, czemu towarzyszy zrozumienie jej konfiguracji i poznanie ograniczeń. Umiejętności realizatorskich nie zdobywa się kręcąc wyłącznie regulatorem basów (zwykle do przodu, bo aparatura „nie gada“), ale – wbrew pozorom – lutując wtyczki, podłączając zwykle niewidoczne kable w raku z efektami i ustawiając głośniki na scenie. Przez taką szkołę warto przejść.
Jak zostać znanym realizatorem
Jak już wspomniano wcześniej, przepustką do elitarnego klubu realizatorów jest doświadczenie. Ale jak je zdobyć, skoro każdy pracodawca w momencie zatrudnienia będzie go od was wymagać? Moja rada jest taka: zacznij pracować i rób cokolwiek, choćby nawet praca ta nie przynosiła wiele satysfakcji. W przyszłości będą cię pytać o konkretne nazwiska ludzi (muzyków) z którymi nagrywałeś, których nagłaśniałeś itp. W tej branży nigdy od razu nie usiądziesz za konsoletą. Musi cię ktoś znać, musi być grono zespołów z którymi pracowałeś i osób, dla których coś robiłeś. Jeśli jesteś na początku drogi i marzysz o pracy za konsoletą zacznij odwiedzać na próbach miejscowe zespoły; może ktoś potrzebuje akustyka? Jedź z kimś w trasę by zobaczyć na czym tak naprawdę to polega. Zrób przyjaciołom nagranie demo w wynajętym przez nich studiu. Zrealizuj kilka koncertów, podczas których muzycy stwierdzą, że brzmieli jak nigdy dotąd. A skąd będziesz wiedział jak chcą brzmieć? Słuchaj uważnie ich uwag na próbach, zwróć uwagę na to, jak ustawiają wzmacniacze i co chcą słyszeć. Później staraj się odtworzyć to w studiu lub na scenie, za każdym razem starając się zapewnić im komfort. Jeśli muzyk się nie słyszy bardzo często traci nad sobą panowanie, gdyż na szwank wystawiona zostaje jego reputacja (gra nierówno, a wszystkich to bawi – uwaga ta dotyczy szczególnie perkusistów i wokalistów, na których w czasie pracy należy zwracać szczególną uwagę). Dopilnuj także, by wykonawca nigdy nie biegał w poszukiwaniu kabla, do którego ma podłączyć swój instrument, lub rozpaczliwie próbował wykrzesać z wyłączonego wzmacniacza jakikolwiek dźwięk. Należy zrozumieć jedno – oni są po to by grać, a realizator po to, by dźwięk docierał do słuchaczy. Jeżeli muzycy zauważą, że zawsze i w każdych warunkach dbasz o ich interesy, z pewnością to pochwalą i... przekażą tę informację dalej. Zawód realizatora to między innymi (oczywiście poza rzetelną wiedzą) podtrzymywanie własnego mitu. To stosowanie sztuczek i kruczków, których nikt nie stosował i umiejętne podsycanie plotek, że to właśnie ty robisz takie patenty z dźwiękiem, jakich nikt nie robił przed tobą. Gdy ktoś cię spyta jak zrobiłeś, że wszystko brzmiało tak czytelnie, odpowiedz tajemniczym uśmiechem i nie mów wcale, że wystarczyło dołożyć 2kHz do wokalu... Oczywiście aby o tym wiedzieć, trzeba przejść przez niejeden poligon. Gwarantuję jednak, że jeśli uda ci się kilka nagrań lub koncertów, całe środowisko obiegnie plotka o świetnym realizatorze, który potrafi robić takie rzeczy, jak nikt przed nim.
Nauki u mistrzów
Nigdy nie wstydziłem się pytać doświadczonych muzyków i dźwiękowców o wszystko co mnie interesowało i tobie radzę robić tak samo. Czasami warto udawać przysłowiowego „dzięcioła“ by dowiedzieć się naprawdę ciekawych rzeczy. Inna dobra rada brzmi nigdy nie wdawaj się w spór z osobami, które spędziły wiele lat w fachu, do którego jesteś aplikantem. Jeśli nawet opinia tej osoby wyda ci się przesadzona, albo nie mająca żadnej wartości, sprawdź to najpierw sam, by wyrobić sobie na ten temat opinię. Kiedyś bardzo długo spierałem się z realizatorem spektaklu „Do grającej szafy grosik wrzuć“, że lansowany przez niego usilnie mikrofon pojemnościowy we wnętrzu fortepianu Pana Stokłosy jest gorszym rozwiązaniem niż dwa mikrofony dynamiczne. Kiedy jednak trzy lata później przyszło mi miksować pewien szczególny koncert, w którym fortepian był instrumentem pierwszoplanowym okazało się, że odpowiednio ustawiony „pojemnik“ brzmiał znacznie lepiej niż dwa wykorzystywane zazwyczaj przeze mnie „ogórki“ (wtajemniczeni wiedzą zapewne o co chodzi). Przyglądając się pracy mistrzów zwróćcie uwagę, z jaką głośnością pracują oraz w jaki sposób ustawiają czułość w kanałach wejściowych i poziom tłumików. Warto także przyjrzeć się ustawianej przez nich korekcji takich instrumentów, jak stopa zestawu perkusyjnego, werbel, czynele, bas i gitary elektryczne. Zarejestrujcie też w pamięci, jakimi gałkami operują chcąc poprawić brzmienie danego instrumentu lub czytelność wokalu – tego nie przeczytacie w żadnych podręcznikach. Od właściwej reakcji realizatora zależy bardzo dużo, szczególnie w przypadku pracy na żywo.
Do roboty...
Oczywiście ten krótki artykuł nie wyczerpuje całej tematyki związanej z wzajemnymi stosunkami pracodawca−realizator i metodami na wykreowanie własnej osoby jako rozchwytywanego realizatora dźwięku. Cała prawda tkwi jednak w jednym – aby być dobrym, trzeba mieć duże doświadczenie i obycie. To nie przychodzi samo, to trzeba wypracować. A nic tak nie wzmacnia osobowości jak porażki... oczywiście tylko wtedy, gdy w parze z nimi idą sukcesy!
Tomasz Wróblewski