Mnie nie zachęcił nikt starszy. Ojciec uciekł za granicę w 1966, a Matka harowała od skowronka do sowy, by nas utrzymać.
Więc wzorców w domu nie miałem, ale miałem wielką ciekawość życia.
Polubiłem muzykę, zacząłem się interesować klasyką, która była najbardziej dostępna, słuchałem dwójki i trójki...
Zacząłem sobie wyrabiać gust i chciałem jej słuchać w możliwie najlepszy sposób, a zacząłem od adaptera no name, z targowiska.
Bambino był kolejny. Mieliśmy hobby - lepszy dźwięk. Oczywiście nie wszyscy, bo kumpel zbierał na znaczek z Konga, a ja na zetkę. Później pracowaliśmy w wakacje na Kępie Zawadowskiej zbierając warzywa i owoce, gdy byłem starszy, rozładowywałem pociągi na bocznicy w Piasecznie i zarabiałem 3 razy tyle, co moja Matka w pracy przez miesiąc.
Kupowałem coraz lepszy sprzęt. Rajcowało mnie to.
Kumple za zarobiony hajs pili w Remoncie, a ja kupowałem Radmory, później Technicsy itp.
Poznawałem coraz więcej muzycznego spectrum.
Później miałem oczywiście odjazdy, kupowałem za ciężką forsę co tylko się pojawiło i co nie spełniało niczego, o czym gromko grzmiały reklamy.
Aż kupiłem odtwarzacz, któremu ugięła się tacka pod płytą CD :) I wtedy się opamiętałem.
Wyrobiłem sobie gust muzyczny jaki mam, w latach 90' odkryłem operę.
Gdybym miał duże pieniądze, to:
Miałbym 2 psy, 3 koty, byłbym akwarystą, czytałbym bez przerwy, słuchał dobrej muzyki, zbierał XIX-wieczne zegary.
Nie mam pretensji do młodych, bo takimi ich czyni współczesny świat.
Zajrzą do Googla i już wszystko wiedzą, lecz za chwilę o tym zapomną - to tylko wiedza przydatna na daną chwilę.
Gdy robiłem dyplom, miesiącami siedziałem w Bibliotece na Koszykowej.
Kiedyś było inaczej - moja Babcia, która skończyła Szkołę dla panien w Hylicach, władała doskonale greką, łaciną, niemieckim, francuskim i rosyjskim, nie mówiąc o umiejętności prowadzenia dużego majątku ziemskiego.
Moja Matka po skończeniu Platerówki zna łacinę, niemiecki i francuski.
Ja po skończeniu Uniwersytetu, nie mówiłem praktycznie w żadnym języku.
Przed wojną od człowieka z maturą, oczekiwano pewnego uniwersum wiedzy - właśnie łaciny, znajomości historii, geografii, literatury itp
Teraz kształci się pulpę idiotów, którzy nie mają żadnych zainteresowań, nic nie potrafią.
Oczywiście są wyjątki, inteligentni młodzi ludzie, ale oni sami nad soba pracują, bo nie chcą byc mierzwą w przyszłości.
Nie wiem jak jest teraz w szkołach, ale kiedyś były tz. kółka zainteresowań, prowadzone najczęściej przez dobrych nauczycieli-pasjonatów. Kółko fotograficzne, biologiczne, sportowe, przyrodnicze, chemiczne (na te uczęszczałem, bo chciałem wysadzić szkołę). No i harcerstwo.
Gdy patrzę na te dzisiejsze obozy, ogarnia mnie śmiech - to wczasy. Mają wszystko - materace, pościel, łóżka polowe... Gdy jako zuch pojechałem na pierwszy obóz, musieliśmy na pustej polanie postawić obóz, zbudować w Kanadyjkach łóżka z sosen, które sami ścieliśmy i obrobili ośnikami, pójść do leśniczego po słomę, którą napchaliśmy sienniki, obrać kartofle na pierwszy posiłek, a później umyć w jeziorze kotły przewyższające nas wzrostem.
Dzisiaj to byłby płatny survival :)