A więc... teac v-7010 kontra sony tc-k870es!
Przedmowa:
Jest to pierwszy test, który opisuję już po jego wykonaniu, a nie robiąc notatki na bieżąco. Będzie więc nieco krótszy i mniej dokładny, ale na pewno nie nudny.
Wstęp:
Dzisiaj przetestowałem wielkiego przegranego ostatniego pojedynku – teac v-7010 z deckiem, którego jeszcze nie opisywałem wcześniej w żadnym porównaniu, mianowicie sony tc-k870es. Ten deck to bardzo wysoki model, który swojego czasu ustępował w hierarchii jedynie tc-k970es. Pamiętam, że moje uszy polubiły od razu jego ładnie wypełniony, sprężysty dźwięk, czego efektem było posłanie na szafę równolegle posiadanego wówczas t-k909es (przypomnę, że 909 to w prostej linii następca 870). Wagowo nieco lżejszy niż teac. Po demontażu obudowy w sony niestety golizna – mamy na płytce dosyć duże kondensatory, ale wokół płytki goła, niczym nie zagospodarowana blacha wali po oczach. Pomimo niezbyt wystawnego środka deck brzmi bardzo dobrze, a jego największa wizualna zaleta to ogromny, czytelny wyświetlacz. W moim prywatnym odczuciu radość jaką daje z obsługi jest wyższa niż w tc-k970es.
Metoda:
Metoda to reduplikacja poprzedniego testu, więc nie zamierzam przynudzać. Dodam tylko, że początowo z listy piosenek obciąłem 2 ostatnie aby test był trochę krótszy.
Porównanie:
Pierwszy utwór (Malmsteen) pokazał, że oba magnetofony brzmią na pierwszy rzut ucha podobnie. Oba są dosyć analogowe i aby znaleźć między nimi różnice trzeba doprawdy posłuchać nieco dłużej niż tylko chwilę. Na drugiej piosence (Black Sabbath) można było już wstępnie nakreślić różnice brzmieniowe – talerze na sonym bardziej wystrzeliwały do góry niż na teacu, gdzie były bardziej wtopione w resztę przekazu. Po drugim kawałku nadal nie potrafiłem powiedzieć, który grał wg mnie lepiej. Trzeci utwór to „Theatre of tragedy” i ponownie kilka nowych obserwacji – na wspomnianym kawałku sony miał nieco bardziej punktową stopkę i lepszą separację dołu od góry. Jednakże dźwięk teaca również ujmował tym opisywanym już idealnym balansem i po chwili słuchania nie chciałem zmieniać ponownie na sony. W tym momencie skończyły mi się piosenki na kasetach. Faworyt nadal nie był jednak znany. Dograłem więc Enigmę 3 oraz Pink Floyd, tak jak we wszystkich wcześniejszych porównaniach. Zdawało mi się, że Enigma bardziej podeszła mi na sony, brzmiała jakby pełniej natomiast na pink floyd można by powtórzyć scenariusz z”theatre of tragedy”. Hm. Koniec testu. Zdaje mi się, że mam faworyta, ale czy na pewno?
Konkluzja:
Pomimo faktu, że oba decki grają dosyć sprężyscie i analogowo, różnica w brzmieniu niezaprzeczalnie była. Zaletą teaca okazał się po raz kolejny świetny balans oraz to, że gdy już zaczniemy na nim słuchać, to jego dźwięk doprawdy relaksuje, nawet przy dużych poziomach głośności. Sony nie dało się słuchać tak głośno bez zmęczenia, jednak posiadał inne zalety takie jak wyraźnie lepiej zaznaczone talerze na wszystkich nagraniach. Dodatkowo, na niektórych piosenkach miał również lepiej zaznaczoną stopkę perkusji oraz ogólną separację instrumentów. Sprawiedliwie byłoby dać tutaj remis. Na pierwsze wrażenie wybrałbym sony, jednak do długiego nocnego słuchania płyt na słuchawkach brałbym teaca. Oba dostają dzisiaj 4. Mając jednak na uwadze relację dzisiejszych cen obu modeli na aukcjach do jakości brzmienia, to sony jest faworytem. Na pewno nie gra gorzej niż teac, a można go mieć po prostu za dużo mniejsze pieniądze.