Maćku to czekamy na 710-tkę i 910-tkę w twojej odsłonie :)
Ja za to przed chwilą skończyłem porównanie teaca właśnie do ct-s710 :D a więc....
Pioneer ct-s710 vs Teac v-7010 :D mogą być błędy w interpunkcji, ale już mi się nie chce poprawiać :/
Wstęp:
Test zapowiada się ciężko dla pioneera. W katalogu był 3 lub nawet 4 od góry, podczas gdy teac okupował „górne” rewiry. Modele te to rówieśnicy wyprodukowani na początku lat 90tych. Pionek jest wykonany świetnie i z zewnątrz niczym nie ustępuje najwyższym modelom tej firmy – na pokładzie mechanizm reference master, bardzo solidna budowa oraz klasowe nóżki. Demontaż obudowy ukazuje już natomiast pewne słabości – co prawda deck jest ładnie podzielony na 3 komory i płytek jest wewnątrz całkiem sporo, jednak kondensatory są mniejsze niż w teac. Nie ma oczywiście miedzi ani takich bajerów jak połączenie gniazd wejściowych z gałką rec level za pomocą metalowego pręta, jak np. w ct-959. Sama głowica jest również „zwykła”, a nie amorficzna. Mimo to nie wyrażajmy pochopnych opinii na podstawie samego wyposażenia i nie ustawiajmy biedaka z góry na przegranej pozycji – zobaczmy jak oba po prostu grają w bezpośrednim starciu.
Metoda:
Oba magnetofony zostały podpięte do tego samego odtwarzacza cd pioneer pd-9300. Na obu nagrałem dokładnie te same wybrane utwory z płyt Yngwie Malmsteen „Trylogy”, Black Sabbath „Headless Cross” , Możdżer – płyta nieznana bo mam przegrywaną nieopisaną, Theatre of Tragedy „Aegis”, Enigma „3” oraz Pink Floyd „The division bell”. Użyłem dwóch takich samych kaset sony sony metal es. W obu deckach dokonałem ustawienia nagrywania pod taśmę za pomocą wbudowanej kalibracji – działanie automatu w pioneer pozostawiam bez komentarza, natomiast ustawianie (w pełni manualne) teaca daje bardzo dobre efekty i można jeszcze na ucho ewentualnie skorygować. Poziom nagrań maksymalnie do +7. Korzystałem z wyjść słuchawkowych używając nauszników Philips HP1000.
Opis porównania:
Na pierwszy ogień idzie rockowy kawałek Malmsteen'a „You don't remeber” – pioneer mocno się broni, nie ma spodziewanej przepaści. Odbieramy niewielkie wrażenie, że stopka perkusyjna jest nieco bardziej punktowa, a cały dół jest lepiej zarysowany na teacu. No dobra, zobaczymy jak będzie dalej. Drugi kawałek to „Headless Cross” Black Sabbath z płyty o tym samym tytule. Pierwsze co uderza to talerze – na pionku dużo bardziej donośne, wyraźnie mocniej dają po uszach ale to mi się podoba! Teac gra w bardziej wyważony sposób, tutaj nic nie wysuwa się na pierwszy plan i po przełączeniu z pionka mamy wrażenie, że blachy mogłyby być bardziej wyeksponowane. Właśnie po drugim kawałku można już wstępnie nakreślić charakter brzmienia obu wynalazków – pioneer brzmi górą i ma taki techniczny dźwięk bardziej, kiedy teac jest dużo cieplejszy i balans między wysokimi i niskimi rejestrami nie jest tak zaburzony. Mimo to te talerze, hm, no mógłby mieć nieco „ostrzejsze”. Kolejny utwór to Możdzer – rozpoczyna się od wiolonczeli a potem zaraz wchodzi fortepian i gra już sam do końca utworu – nie doszukałem się różnic a nie chcę ich na siłę wymyślać, więc nie biorę tego kawałka w porównanie. Okej, przyszła kolej na Theatre of Tragedy – płyta nagrana bardzo czysto i przestrzennie – tak jak lubię. Zaczynam od teaca i słyszę punktową, zwartą stopkę perkusyjną oraz ładną separację instrumentów na scenie. Przełączam się na pioneer i znowu te czysto brzmiące donośne tony, którymi się tak zachwycam. Po chwili jednak w ostrzejszych wejściach gitara elektryczna razem z talerzami zaczynają wbijać się w ucho niemiłosiernie i chcę już ściszyć. Przełączam ponownie na teaca i słucham wciąż na tej samej głośności na której zaczynałem z ogromną przyjemnością aż do końca piosenki. Dwa ostatnie utwory pochodzą z płyty Enigma „3” oraz z „The division bell” firmy Pink Floyd. Tutaj już moje wcześniejsze obserwacje zostają ostatecznie potwierdzone: teac brzmi cieplej i jest znakomicie wybalansowany, w pionku brakuje ekspozycji dolnych rejestrów, talerze wydają się za to bardzo czyste i klarowne, jednak po niedługim czasie mamy już dosć tych szklanych odłamków raniących nasze uszy.
Konkluzja:
Rozpoczynając test byłem ciekawy jego wyniku. Pioneer zrobił świetne pierwsze wrażenie za sprawą „czystości” swojego dźwięku i jeżeli test zakończyłby się po dwóch pierwszych utworach to przynajmniej by zremisował. Jednakże przy dłuższym słuchaniu jego wysokie tony irytowały i odczuwalny stawał się niedobór „dołu”. Momentami można też było odebrać wrażenie, że dźwięk tracił swoje kontury. W teacu mieliśmy za to doskonale zbalansowany, ciepły, ale jednocześnie zwarty oraz sprężysty dźwięk. Słuchanie z niego nie męczyło nawet po dłuższym okresie. Natomiast co do mało wyeksponowanych talerzy, to ich ilość stała się idealnie skrojona do reszty instrumentów po pewnym czasie słuchania. Zwycięzcą pojedynku zostaje teac i dostaje 4+, pioneer otrzymuje natomiast 3.