Trzeba pamiętać o przyzwyczajeniach konsumentów w ZSRR, a także i w Polsce, w owych latach. Towary przemysłowe były po pierwsze bardzo drogie w stosunku do zarobków (przenośny magnetofon kasetowy mono bez radia na licencji Thomsona, a potem Grundiga, kosztował u nas więcej niż miesięczna pensja; pralka, lodówka czy czarno-biały TV kosztowały kilka pensji), a ponadto bardzo często i tak ich brakowało, więc (zależnie od urządzenia i okresu) dostępne bywały na rozmaite przydziały, talony, ew. po odstaniu wielotygodniowej kolejki, albo jeśli się przypadkiem trafiło na dostawę w sklepie. W ZSRR chyba było z tym gorzej niż u nas, na bardzo wiele artykułów AGD obowiązywały przydziały, poprzedzone wieloletnim oczekiwaniem w kolejce. W takiej sytuacji urządzenia takie były bardzo cenną zdobyczą, osiągniętą wielkim wysiłkiem finansowym, po długim oczekiwaniu albo polowaniu, itp. No i gdy się już wreszcie zdobyło tę upragnioną lodówkę, człowiek zaczynał polowanie i oczekiwanie np. na pralkę - a lodówka, jako cel już osiągnięty, musiała wystarczyć na następne 40 lat! Nikt nie liczył się z tym, że np. za 10 lat będzie musiał ponownie kupić lodówkę. Nowy sprzęt kupowało się nie dlatego, że stał się niemodny czy znudził się, ale wtedy, gdy starego już w żaden sposób nie dawało się naprawić.
Stąd mogło się w wielu ludziach zrodzić przyzwyczajenie, że kupione sprzęty mają służyć wiecznie, bez końca łatane i drutowane, byleby jeszcze trochę pociągnęły. Pomysł, że po paru latach coś się zużyje i trzeba będzie kupić nowe był zupełnie obcy. Być może stąd wzięło się to określenie okresu pracy urządzeń w rosyjskich przepisach, gdy pojawiły się tam wyroby zachodnie.