Ja tam jazzowiec jestem. Dlatego chętnie słucham różnych interpretacji, pod warunkiem, że to faktycznie interpretacje są. A interpretacja to jednak coś więcej niż technika, czy klimatyczność.
A propos szopenowskości. Chopin byl improwizatorem i dlatego jego muzyka opiera się nie tylko na ogólnych cechach formalnych, strukturze, harmoniach, etc. ale przede wszystkim na tym, co kluczowe w jazzie, czyli tzw. tu i teraz. U niego (szczególnie) kluczowe znaczenie ma, jak wydobywany jest niemal każdy pojedynczy dźwięk. U niego, niemal tak jak w jazzie, podstawą jest granie czasem, poruszanie się w nim, co jest tym bardziej istotne, że Chopin to długie frazy. Bez "huśtania" tempem, ale i bez temperamentu, energii, "zabawowości", barwności dźwięku dostajemy jedynie ubogiego krewnego Chopina. Stąd właśnie nie jestem w stanie słuchać mimiozowatych Chińczyków i Koreańczyków (choć jeden Chińczyk był OK, dobrze poruszał się w czasie, ale niewiele poza tym). Również z eterycznymi Japonkami nie do końca mi po drodze. Doceniam, ale ... jak zachwyca, jak nie zachwyca? Może gdybym je odpalił za kilka tygodni, na świeżo, nie otumaniony ciągle tymi samymi utworami granymi po kilkadziesiąt razy, to pewnie bardziej by mi podeszły.
Powiem tak - ja nie jestem ortodoks. Ale jak mi się coś zabiera, to muszę dostać coś w zamian. Samo "piękne", nienaganne technicznie granie mi nie wystarcza. Szczególnie, jeśli słyszę to samo po raz n-ty.