Naszło mnie trochę marudzić i przy okazji odgrzeję temat.
Wczoraj nawiedził mnie znajomy który ma jak uważam, mocno zaznaczone ciągoty audiofilskie :) Przyjechał jak należy, z kratą browara i cycem w kieszeni na którym swoją ulubioną muzę przywiózł >kontrolny odsłuch < przeprowadzić. W innym miejscu, na innym sprzęcie.
Dodam teraz że uważam jego tzw. pomieszczenie odsłuchowe za daleko bardziej zaawansowane, powieszone jakieś miśki tu i tam, deski z piramidkami itp.... Mnie się podoba i fajnie u niego gra jak uważam.
U mnie w ciągu roku jedyną zmianą było rozwinięcie kudłatego dywanika i oblepienie drzwi piramidkami, żeby to niby poprawiło dźwięka.
I o ile wpływ dywanika to jeszcze da się wysłyszeć to już tych ulepszonych drzwi to nie za bardzo. Zostanie i tak bo drzwi fajnie wyglądają.
No ale ja w sumie nie o tym bo> u mnie jest jego jeden z dawnych magnetofonów i właśnie z powodu zakupu tegoż magnetofonu zostaliśmy znajomymi. Sprzedawał go bo stracił raz że zainteresowanie nim, dźwiękowo stał się dla niego zupełnie zwykłym itd...
A wczoraj to o mało nie odkupił go. Zbyt bandyckiej ceny żądałem jak się wyraził :)
Ponadto nie omieszkał oczywiście wyrazić swojej opinii co to trzeba mi zmienić w sprzętach. Biorąc pod uwagę jego dokonania, swoje własne, wyczytane i na filmach obejrzane doszedłem do wniosku:
Zadowolenie wynikające ze słuchania muzyki wcale nie zależy od jakości sprzętu. Ono wynika z tego co mamy w głowie, jak my do tego podchodzimy i jakie ptaszki w krateczkach od nastawów mamy odptaszkowane.
No bo weźmy taki przykład :
Kiedyś - dawno w PRL-u gdy udało nam się stać właścicielem jakiego Grundiga, do tego jakaś skrzypiąca taśma z Wiskordu którą jeszcze zmęczyliśmy dziesiątkami przegrań to i tak nam słuchanie sprawiało przyjemność, prawda?
Potem zmienilśmy najdoskonalszy system społeczny na ten zły, zgniły zachodni to najpierw na te koszmary plastikowe, kolorowe z Hong Kongu, czyli prawie japońskie :) rzuciliśmy się jak głodna sfora i dalej nam się podobało.
W końcu dotarliśmy do poziomu światowego, zaczęliśmy kupować sprzęty które realnie spełniały normę HiFi i co?
Nagle przestało się podobać. Zaczęła plenić się zaraza znana jako Hiend.
Czym jest ten hiend? On ma cokolwiek wspólnego z dalszym przyrostem >przyjemności wynikającej ze słuchania muzyki?
Ja osobiście uważam że jest wprost przeciwnie. Ta zaraza powoduje że człowiek stracił samokontrolę, jest ciągle nie zadowolony, ciągle coś zmienia. Jedni same sprzęty, innym padło na kable a jeszcze innym na kondensatory i wzmacniacze operacyjne. I czego by nie zrobili, za dowolne pieniądze to zawsze będzie źle!
Sporów, pojedynków do krwi na ubitej ziemi o wyższości wzmaka X nad Y czy dac-a B nad C namnożyło się okrutnie dużo.
I to wszystko w sprzętach które realnie osiągnęły poziom taki że ew. różnice w nich są widoczne na wypaśnych urządzeniach pomiarowych. A ten możliwy do usłyszenia jest już daleko poza ludzkimi możliwościami żeby to usłyszeć. To zresztą już nie raz było udowodnione i praktycznie w odsłuchach i realnym życiu. Znacie przecież przykłady z historii jak w konia nie jednego audiofila robiono. Jakiś pierwsze z brzegu CD obudowali blachami, jakiegoś grawera walnęli i gościu uważany za guru wychwalał pod niebiosa cudowny dźwięk i podkreślał że za jakość trzeba BULIĆ słono.
I tak się cieszył jak murzyn blaszką aż do czasu interwencji bo laser zdech, w środku zaś zobaczył jakiś CD ze średniej półki którego kijem normalnie to by nie dotknął. I nagle gościu stracił słuch, sprzęt już mu się nie podoba i robi afere na cały świat jak go to wydymali bez wazeliny na kasę że willę mógł sobie postawić.
Kto takiego gościa wydymał? On sam się wydymał, własną zarazą którą wychodował w swoim łbie.
Niestety to co widzę u niektórych to już daleko wykracza poza zdrową jak uważam, chęć zmiany sprzętu na taki który nam się podoba :)
A zaczynają się pogrążać w zarazie hiendowej audiofilii .