"Aparat słuchu, psycho-akustyka, lepsze słyszenie, młodszy, czulszy, szerokie pasmo..."
Ja tego wszystkiego powyżej naprawdę nie umiem załapać, choć próbuję czytać ze zrozumieniem. Czy Wy rozmawiacie o słyszeniu/słuchaniu muzyki, czy też chodzi raczej o bliżej mi nieznaną aktywność do której potrzebne są jakieś nadnaturalne zdolności aparatu słuchowego ?
Dla mnie muzyka to struktura, forma, język i, co najważniejsze, treść, a kombinacja w/w składowych muzycznych wpływa na odbiór i subiektywne wrażenia. Owszem jest i brzmienie, które odgrywa istotną rolę, ale nie rozumiem, jak to możliwe, by ograniczać muzyczną recepcję tylko i wyłącznie do wrażeń akustycznych.
A przecież nie tylko "klasyka" to muzyka złożona formalnie. Każda dobra muza, bez względu na gatunek posiada swoją strukturę, która wpływa na jej atrakcyjność. Mało że wpływa, decyduje ! Powinna decydować. A brzmienie to szlif, bonus i wartość dodana.
Co ja tam mam teraz w samochodzie ? Vivaldi, koncerty skrzypcowe, choć to oczywiście bez znaczenia. Kiedy gram go sobie w aucie to mam go muzycznie wykastrowanego ? A jak go zapuszczam z telefonu i pchełek, to dopuszczam się jakiegoś świętokradztwa ? A jak gram Antoniego na tarasie z "byleczego", to właściwie nie powinienem wyciągać z tego słuchania żadnych wniosków, bo w ten sposób tylko imituję słuchanie, ale w istocie nie słyszę ? :-)
Vivaldi słuchany przez 10/20/50/150-latków, to zawsze ten sam Vivaldi. Na koncercie, z wypasionego systemu, lub też z pchełek za 15 zeta. Zawsze ten sam Vivaldi. Podany wykwintnie lub zupełnie skromnie, po królewsku lub żołniersku - ten sam Vivaldi. I albo ta muza nas jara, albo do nas trafia i robi wrażenie, albo nie...
Czego zaś się tyczą owe akustyczno-słuchowo-audiofilskie tyrady i co mają z muzą wspólnego ?
Have no idea.