Adcom GFA-535 zaprojektowany przez jednego z najbardziej rozpoznawalnych konstruktorów wzmacniaczy tranzystorowych , czarodzieja audio - Nelsona Passa. Wzmacniacz dual mono pozwalający wyssać z siebie 60W@8Ohm mocy w czystej klasie A (wg producenta a w realu najprawdopodobniej pierwsze 50% mocy, ale można to zwiększyć ) , damping factor 180 a separuje sygnał do szumu w 110dB , jednym słowem - słodziak. Darzę szacunkiem taki ludzi jak Nelson ,bo nie dość że konstruują klasyki audio to na dodatek chętnie dzielą się swoją wiedzą bezinteresownie. Jeśli mieliście okazję czytać forum diyaudio to wiecie o czym mówię. Z jednej strony wybitne wzmacniacze Pass Labs oraz własna manufaktura First Pass a z drugiej bezinteresowna pomoc na forum entuzjastów , niewielu jest takich ludzi. Między innymi za jego poradami na wspomnianym forum mogłem zmodyfikować w prosty sposób bohatera tego wpisu wbrew specyfikacjom fabrycznym , kwestiom bezpieczeństwa a jednocześnie rujnując środowisko i powoli zabijając Matkę Ziemię zwiększoną emisją ciepła do atmosfery , nucąc przy tym z dziką satysfakcją „ Burn, baby burn” . Towarzyszy mu jako przedwzmacniacz Sugden Headmaster również pracujący w klasie A , w miarę przeźroczysty i sprawdzony kompan w różnych konfiguracjach.
Przyznaję że miałem z nim problem na początku, trochę brumił , sprawdziłem kondensatory elektrolityczne i okazało się że nie trzymają parametrów i to wszystkie , zamówiłem złote Nichicony o tej samej pojemności a w międzyczasie jednak odsłuchiwałem Adcoma . Niestety grał słabo, oprócz dołu wszystko inne mi się nie podobało do tego stopnia że wpiąłem ponownie Luxmana który grał lepiej . Aż nadszedł dzień na wlutowanie złotych cylinderków , regulacja , ustawienie biasu i ponowny odsłuch już bez brumienia.
Kontrabas Charlesa Mingusa nigdy nie brzmiał tak głęboko i z taką werwą , bębny Manu Katche powodowały ciśnienie akustyczne wewnątrz muszli tak duże że czułem jak drgają poduszki słuchawek, jakby jagnię z którego zostały wykonane cudownie ożyło – takich doznań w moim torze jeszcze nie miałem. W niskich częstotliwościach Adcom pokazał moc i bez trudu kontrolował niesforne 007 , okazało się że opisywany wcześniej Luxman na tym polu to miękka faja.
Końcówka Adcoma to takie muskularne amerykańskie granie , dobrze się sprawdza w rocku , metalu czy jakimś techno. Dla mnie referencją jest jednak sala filharmonii lub klub jazzowy . Adcom to prezentacja muzyki jak na koncercie rockowym. Stoimy w pierwszym rzędzie i głośniki sceniczne pompują bezlitośnie kilowaty w nasze uszy, czy tego chcemy czy nie , oszołomieni i w amoku zaczynamy tańczyć Pogo . Tutaj mam właśnie problem z tą końcówką w porównaniu z lampą : brak finezji , nachalna skompresowana prezentacja , mniejsze nasycenie . Cytując mojego tureckiego kolegę : „me no like”. Ale rozumiem również że takie agresywne szybkie granie może się innym podobać kwestia słuchanego repertuaru.
Muszę również dodać że ta zimna końcówka potrzebuje gry wstępnej i trzeba ją pieścić prądem co najmniej pół godziny przed zabawą a odwdzięczy się większym wyrafinowaniem i energią , tak już mają damy klasy A.
Poszukiwania audiofilskiego punktu G , znajdującego się w trudno dostępnej trąbce Eustachiusza trwają nadal, więc odłączyłem Adcoma dając szansę innemu genialnemu konstruktorowi tym razem urodzonemu w Nigerii anglikowi który służył swoim talentem Luxmanowi , Quadowi , Musical Fidelity a obecnie Ear Yoshino , tak więc kultowa integra od Tima de Paravicini w przyszłym tygodniu.