Wstęp
Strategia firmy Bose na rynku audio jest dosyć charakterystyczna i trudno jest znaleźć drugą markę działającą w podobny sposób. Firma w swojej ofercie praktycznie nie posiada urządzeń bardzo tanich, dostępnych na każdą kieszeń, ani też bardzo drogich, typowych prestiżowych flagowców, chcących konkurować (przynajmniej cenowo) ze sprzętem najwyższej klasy (a często po prostu - najdroższym). W tym wypadku dostajemy szereg urządzeń z niemalże jednego przedziału cenowego, zaryzykuję też stwierdzeniem, że dosyć uczciwie wycenionych. Jednak dla przeciętnego człowieka, nie obeznanego z bardzo specyficznym rynkiem niszowym jakim jest wysokiej klasy sprzęt audio, jest to po prostu sprzęt wysokiej klasy, na który nie każdy może sobie pozwolić. Typowy audiofil natomiast często tej marki często nie kojarzy, ponieważ nie będzie sobie zawracał głowy firmą produkującą sprzęt co najwyżej ze średniej półki, natomiast przeciętny Kowalski uzna ich wyroby za „kosmicznie kosztowne”. Więc kto jest potencjalnym targetem? Nasuwa mi się wniosek, że przede wszystkim będzie to osoba przy kasie, jednak nie interesująca się audio na poważnie. Ktoś kto jest w stanie zapłacić trochę więcej niż szary użytkownik „empetrójki”, ale nie jest na tyle wtajemniczony aby wchodzić w rynek typowo audiofilski. Tak z grubsza wyglądają moje własne odczucia związane z tą - mimo wszystko dosyć mało popularną w naszym kraju marką. Niewątpliwie odmiennie przedstawia się sytuacja na rynku amerykańskim, jednak zerknijmy do źródeł:
Bose Corporation została założona w roku 1964 przez Dr. Amara G. Bose, profesora elektrotechniki na Bostońskiej uczelni MIT (Massachusetts Institute of Technology). Jeszcze podczas swoich studiów na tej uczelni, w czasie pracy dyplomowej w latach 50. rozpoczął on badania naukowe w dziedzinie psychoakustyki. Jego badania nad relacją pomiędzy dźwiękiem słyszalnym przez ludzi i dźwiękiem, jaki jest mierzony przez elektroniczne instrumenty, doprowadziły do rozwoju nowych technologii audio, które później opatentował.
MIT zachęciło Dr. Bose, aby założył swoja własną firmę i zaczął pracować nad rozwojem produktów w oparciu o swoje patenty, co uczynił, z ogromnym zresztą sukcesem. Dziś jest on przewodniczącym Rady Nadzorczej i Dyrektorem Technicznym Bose Corporation.
Bose Corporation jest firmą prywatną i 100% zysków jest inwestowane w rozwój firmy i w badania nad nowymi produktami. Głośniki Bose są najlepiej sprzedającymi się głośnikami w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie.
Pierwsze produkty Bose Corporation to wysokiej mocy wzmacniacze produkowane dla wojska Stanów Zjednoczonych.
Bose wykorzystuje opatentowane technologie zastosowane właśnie w tych zaawansowanych aparatach w wielu produktach przeznaczonych na rynek konsumencki.
Pierwszym produktem firmy Bose przeznaczonym na potrzeby domowe były głośniki 901 z systemem "direct/reflecting", Ich debiutowi na rynku audio w roku 1968 towarzyszyło uznanie znawców i akceptacja klientów.
W roku 1972 Bose wprowadził swój pierwszy profesjonalny głośnik dla zespołów muzycznych.
Na początku lat 80. Bose zrewolucjonizował rynek systemów dźwiękowych w samochodach, pierwszym na świecie instalowanym fabrycznie systemem dźwiękowym, specjalnie zaprojektowanym i akustycznie dopasowanym do danego modelu samochodu.
(źródło:
http://www.bose.pl)
Jak wynika z powyższego opisu, Bose potencjał swoich produktów opiera o liczne patenty oraz wykorzystywanie najnowocześniejszych technologii co w rynku wysokiej klasy sprzętu audio jest nie tyle rzadkością co wręcz egzotyką. Sam do tej pory nie miałem styczności z żadnym produktem tej marki, a nawet nie przejawiałem głębszego zainteresowania nią co było poważnym błędem. Błędem częściowo spowodowanym wieloma niesłusznymi stereotypami, którymi najeżona jest szeroko pojęta tematyka audio. Oczywiście prawdą jest, że proste rozwiązania są zazwyczaj najlepsze, jednak dlaczego osiągnięcie podobnych efektów innymi drogami miałoby być gorsze? Szczególnie, jeśli rozwiązania te będą oferowane w konkurencyjnych cenach. Ale do rzeczy.
Pierwsze wrażenia
To co otrzymujemy już na pierwszy rzut oka budzi jak najbardziej pozytywne emocje. Dobrej jakości opakowanie, spora ilość dodatków, jednym słowem dbałość o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Z mojej strony taka mała dygresja. Tuż po rozpakowaniu przesyłki odniosłem wrażenie jakbym otrzymał sprzęt z innej planety. W ostatnim czasie przerobiłem trochę słuchawek przenośnych, między innymi poszukując następcy customowych Spiral Ear, jednak żadne ze współcześnie produkowanych słuchawek nie przypominają mi Bose. QC20i to słuchawki przenośne – douszne. Jednak gdybym miał je dokładniej sklasyfikować - nie są to ani pchełki, ani dokanałówki, a dokładniej coś pomiędzy. Wszystko co znajdziemy w opakowaniu jest oryginalne, w sensie – niepowtarzalne. Kabel, silikonowe nakładki, moduł z procesorem redukcji szumów i w końcu same słuchawki. W tym miejscu przyznam szczerze, że nie odrobiłem lekcji i nie wiedziałem nawet czego dokładnie się spodziewać. W pierwszej chwili pomyślałem, że „batonik” dyndający na końcu kabelka to dedykowany wzmacniacz słuchawkowy. W tle leciała muzyka z głośników, a ja chcąc przymierzyć słuchawki włączyłem to ustrojstwo. Ile bym dał żeby zobaczyć swoją minę w momencie gdy muzyka z głośników nagle uległa wyciszeniu. Otóż ów wzmacniacz okazał się aktywnym systemem redukcji szumów. Słyszałem o tego typu wynalazkach, jednak nawet mi do głowy nie przyszło, że to może działać, a tu takie zaskoczenie. W tym momencie dostałem pstryczka w nos i wiedziałem już, że trzeba nabrać więcej szacunku do produktu, z którym przyszło mi się zmierzyć, bo przeciwnik wydaje się być oburzony moją wcześniejszą postawą. Nie pozostało mi nic innego jak postawić kolejny krok i wpiąć to urządzenie w najbliższe gniazdo jack z zapasem muzyki na pokładzie. Na pierwszy ogień znany na pamięć w praktycznie wszystkich słuchawkach jakie miałem na i w uszach: Creed – My Sacrifice. I w tym momencie zostałem rozczarowany ponownie. Zamiast znanego doskonale z nawet niezłej klasy dokanałówek buczącego charakteru, wycofanej górnej średnicy i braku jakiejkolwiek przestrzeni usłyszałem dosyć przyjemny i naturalny dźwięk. Dźwięk ciepły i wyjątkowo przestrzenny, chciałoby się rzec „naturalny”, oczywiście jak na tak niewielkie słuchawki. Zapowiadało się ciekawie, oj ciekawie.
Ergonomia
Celowo pozostawiam sobie dokładniejszy opis brzmienia na sam koniec, ponieważ do końcowych wniosków doszedłem dopiero po czasie. Łatwiej jest opisać wrażenia użytkowe z uwagi na to, że te zauważa się od razu, natomiast brzmienie wymagało nie tyle przyzwyczajenia, co jak się okazało wygrzania samych słuchawek. Dokładnie tak, QC20i zmieniają się z czasem i słychać to wyraźnie. Wracając do samej ergonomii to mam co do niej mieszane odczucia. Słuchawki są niezwykle komfortowe i nie można im zarzucić wad jakimi obarczone są klasyczne pchełki (efekt kamyka w uchu). Jednak grubość kabla w zestawieniu z bardzo delikatnym przyleganiem słuchawek (praktycznie ich nie czuć) powoduje ciągły dyskomfort psychiczny (myśl: „zaraz mi wypadną”). Na szczęście po czasie wrażenie to stopniowo zanika. Brakuje mi trochę elastycznego i cienkiego kabla puszczanego za uchem jak w przypadku większości IEM, jednak na całe szczęście kabel Bose wyposażony jest w „krokodylek” pozwalający na przypięcie przewodu do odzieży. Gdyby jeszcze przewód był cieńszy i bardziej elastyczny – nie miałbym zastrzeżeń. Dodatkowym minusem jest konieczność targania ze sobą dodatkowego klocka najeżonego elektroniką, chociaż przyznam, że moduł jest wyjątkowo zgrabny i solidnie wykonany. Przy reszcie mojego przenośnego setu wręcz niezauważalny. Niektórzy mogliby stwierdzić, że byłoby dobrze gdyby moduł był odpinany, a nie na stałe przytwierdzony do końcowego odcinka przewodu. Ja nie widzę żadnego sensownego powodu dla takiego zabiegu z uwagi na to, że bez modułu te słuchawki po prostu nie grają, a właściwie grają, ale na poziomie dokanałówek za kilkaset zł, czyli mrocznie i z niemalże zerową sceną. Wystarczy podczas słuchania muzyki wyłączyć na chwilę moduł i od razu wiadomo o co chodzi. Coś jak przejście ze stereo w mono, w dodatku całość przekazu staje się mroczna i nieciekawa, a to za sprawą gwałtownej zmiany charakterystyki do czego wrócę jeszcze pod koniec. Oczywiście gdybym nie miał w zwyczaju targać ze sobą Predatora i klasycznego odtwarzacza, a za źródło dźwięku służyłby mi telefon, miałbym w kieszeni o dwa urządzenia mniej i każdy dodatkowy klocek nie wiązałby się z ograniczaniem komfortu. Jednak dopóki odtwarzacze na rynku będą – ja nie mam zamiaru z nich zrezygnować. Są znacznie wygodniejsze w obsłudze samej muzyki od telefonów i mają (przynajmniej te starsze) o wiele mocniejsze baterie. Nowoczesne telefony wytrzymują wystarczająco krótko już bez słuchania muzyki, aż strach pomyśleć co by było gdybym miał używać ich w roli odtwarzacza. Zapewne musiałbym codziennie ładować minimum raz. Jednak firma Bose celuje w tym miejscu w osoby preferujące telefon służący do wszystkiego – w tym odtwarzania muzyki. Warto tutaj wspomnieć, że QC20 dostępne są w dwóch wersjach – dla urządzeń z systemem Android, oraz urządzeń marki Apple czyli iOS. Literka „i” na końcu oznacza urządzenie przystosowane do współpracy z „jabłkami”. Jest to niuans typu kontrola głośności, czy odbieranie rozmów z poziomu pilota wiszącego na przewodzie słuchawkowym. Osobiście nie korzystam z takich rozwiązań, jednak doskonale rozumiem target w jaki celuje Bose swoimi produktami i wcale mnie nie dziwi obecność takiego udogodnienia. Pilot ma jeszcze jedną funkcję – przełączanie systemu aktywnej redukcji szumów w tryb pozwalający na słyszenie części dźwięków płynących z otoczenia tj. odgłos poruszających się samochodów. Jednym słowem nie wszystkie dźwięki są wówczas tłumione. Funkcja przydaje się np. podczas spotkania kogoś znajomego na ulicy, gdy trzeba zamienić dwa słowa, a nie chcemy wyciągać słuchawek z uszu. Druga sprawa to bezpieczeństwo, szczególnie w miejscach o wzmożonym ruchu drogowym. Aby recenzja była kompletna należałoby wspomnieć nieco dokładniej z czego składa się system aktywnej redukcji szumów mieszczący się na końcówce przewodu. Oto co podaje na ten temat producent:
Inżynierowie firmy Bose w każdej słuchawce umieścili dwa, niewielkie mikrofony: jeden z nich mierzy dźwięk napływający z zewnątrz, a drugi - dźwięk wewnątrz słuchawki. Wyniki pomiarów są przesyłane do cyfrowego, elektronicznego chipu, umieszczonego w module sterowania w przewodzie słuchawkowym. Cyfrowy, elektroniczny chip – unikalne rozwiązanie stosowane wyłącznie przez Bose – w ciągu ułamka milisekundy wylicza równoważny, przeciwstawny sygnał redukujący hałas. Redukcja hałasu jest tak radykalna, że aby uwierzyć, trzeba posłuchać efektu.
W cichym otoczeniu wytworzonym przez system redukcji hałasu Bose, niuanse muzyczne – „niezauważalne” w tradycyjnych słuchawkach dousznych – zyskują wyjątkową wyrazistość. Porty wykorzystywane w ramach technologii TriPort® rozszerzają efektywną przestrzeń akustyczną słuchawki, co umożliwia odtwarzanie głębokich dźwięków oraz realistycznych wokali i instrumentów. Aktywna korekcja dostosowuje częstotliwość, dzięki czemu dźwięki brzmią mocniej i bardziej naturalnie. Uzyskane w ten sposób lepsze brzmienie jest pełne, bogate i głębokie, bez sztucznych wzmocnień ani zniekształceń.
(źródło:
http://media.netpr.pl/generic/release/244034/dolacz-do-swiata-mobilnej-muzyki-bose)
Powyższy opis wyjaśnia temat wyczerpująco w związku z czym zajmę się przyjemniejszą częścią opisu niż aspekty techniczne. Od siebie mogę jedynie dodać, że takie zabawki w przypadku urządzenia tak pospolitego jak słuchawki przenośne to dla mnie kosmos. I piszę to nie ze względu na marketingową paplaninę, a ze względu na to, ze to działa. A teraz zajmijmy się najważniejszym, bo nikt przecież nie wydaje tysiąca lub więcej zł na słuchawki, które najeżone są technologicznymi wynalazkami i masą patentów czy możliwością obsługi telefonu, one mają grać!
Brzmienie
Nie sposób jest przeprowadzić analizę wrażeń tak subiektywnych jak odbiór brzmienia bez punktu odniesienia. Drugą niezwykle ważną sprawą jest świadomość, że opis taki tworzony jest w oparciu o indywidualne preferencje oraz doświadczenie autora. W związku z powyższym proszę juz tradycyjnie o nie traktowanie moich słów jak wyroczni, nie każdy musi być tym konkretnym modelem zachwycony. Urządzenia z jakimi zestawiałem słuchawki to odtwarzacz przenośny Sansa Fuze, oraz wzmacniacz słuchawkowy RSA The Predator. Z takiego setu korzystam na co dzień. Słuchawki, do których brzmienie Bose porównywałem bezpośrednio to Westone 4, których również używam niemalże codziennie. Natomiast moja domowa referencja, do której sprzęt przenośny ma się z założenia zbliżyć to słuchawki Grado PS1000 pędzone wzmacniaczem słuchawkowym PS Audio GCHA, a źródłem sygnału jest modyfikowany odtwarzacz Sony NS900V-QS. Dodatkowo cały czas pod ręką mam poczciwe Beyerdynamic DT990 Edition, każdy kto zna je, bądź wspomniane Grado, może mniej więcej odgadnąć jaki dźwięk preferuję. Ale dość już o systemie stacjonarnym, bo to nie on jest głównym bohaterem tego opisu. A więc wróćmy do początku. Creed – My Sacrifice - utwór, który osobiście uwielbiam, a który swego czasu wytknął niejedną wadę niejednego urządzenia. Nie wdając się w szczegóły, bo tu nie chodzi o branie fali akustycznej pod lupę, ma on zabrzmieć po prostu przyjemnie. Już akustyczny początek kładzie niejedne IEM, które nastawione są na ciemne i mało przestrzenne granie. Później coś tam słychać, ale przeważnie po przesiadce z większego sprzętu odczuwam naleciałości jakości „radiowej” (coś tam brzęczy, ale mogłoby być znacznie czyściej). Bose już na samym początku pokazały, że nie będzie kaleczenia uszu wysokimi, przybrudzenia przekazu natręctwem dolnej średnicy, buczeniem dolnych rejestrów. Nie zaprezentowały również chłodnego, analitycznego i odchudzonego przekazu znanego z monitorów profesjonalnych. Zabrzmiały ciepło, czysto i bardzo muzykalnie, z niezwykle bogatą paletą barw. Zdecydowanie większą niż reprezentują sobą Westone 4, w dodatku bez wyraźnych podkolorowań. Do tego od razu wyłapałem zjawisko, które tak bardzo pokochałem w DT990, czyli gęstość i barwę ponad detalicznosć. Względem przetworników armaturowych Bose prezentują dźwięk bardzo żywiołowy, bas jest sprężysty i dobrze wypełniony, a średnica jakby nawilżona. Szybkie przejście na Westone 4 sprawia wrażenie nadmiernej suchości tego fragmentu pasma. Ponadto mimo iż góra jest ukryta jakby za kotarą to da się usłyszeć spore jej nierówności. W przypadku Bose są to jedyne słuchawki douszne, w których nie odczułem ani przez chwilę potrzeby korekcji tego pasma. Wg moich preferencji prezentują one bardzo dobrze zbalansowany poziom przekazu i za to należy im się wielki plus. A co z Westone 4? Przecież są prawie dwukrotnie droższe więc czy nie mają nad Bose żadnych przewag? Jakieś na pewno się znajdą... //śmiech z taśmy//. A tak zupełnie poważnie, po tygodniu spacerowania tylko i wyłącznie z Bose postanowiłem na jeden dzień wrócić do W4 i wyszło co wyszło. Westone są jakby bardziej szczegółowe, skupiają się na pojedynczych dźwiękach i mimo ponurego charakteru są w stanie pokazać wiele. Jednak ich wydźwięk odbieram jako delikatnie głuchy stukot, brakuje im wypełnienia jakie prezentuje przetwornik dynamiczny. Trochę mi to przypomina porównanie PS1000 do DT990, tylko, że w zupełnie innej skali, dodatkowo mamy tutaj do czynienia z zupełnie różnymi sygnaturami dźwiękowymi. Westone są też dla moich uszu zdecydowanie wygodniejsze, bo nie muszę się martwić o kabel, nawet jego pociągnięcie nie zmieni położenia słuchawki w uchu. Również izolacja jest lepsza w IEM, jednak zgrabny procesor, w który wyposażone są Bose wyraźnie stara się temu dorównywać. Dla wielu osób sposób umieszczania IEM w uchu jest nieakceptowany w związku z czym to monitory na tym polu zostaną znokautowane. Pozostaje tylko pozazdrościć tej specyficznej nietolerancji. Będąc w podobnej sytuacji nad zakupem QC20i nie zastanawiałbym się ani chwili. A co jeśli zechcemy mieć naprawdę rasowy dźwięk ze sprzętu przenośnego? Pozostają tylko koszmarnie drogie konstrukcje customowe, jednak to nie pora na zgłębianie tego niezwykle szerokiego tematu. Sam z podobnych monitorów zrezygnowałem ze względu na niejednoznacznie dobrą ergonomię. Jednak takiego dźwięku ze słuchawek uniwersalnych nie usłyszałem i pewnie nie usłyszę. Wracając do głównego bohatera, jest on moim zdaniem niezastąpiony w muzyce rockowej i wszelkich jej pochodnych. To właśnie takie albumy wymagają od słuchawek grania ciepłego, gęstego, ale i szybkiego, oraz bardzo dobrze wyrównanych wysokich tonów. Skoro już o nich mowa, początkowo uznałem to pasmo za niezwykle ubogie w detal i technicznie kulejące obok swobodnie hulającej średnicy i bardzo przyjemnego dołu. Jednak sytuacja zaczęła się wyraźnie zmieniać po około 2 tygodniach normalnego użytkowania. Można powiedzieć, że góra wyraźnie się „otworzyła” i jakościowo dogoniła całą resztę co bardzo mnie ucieszyło. Słuchawki wypadają nieco słabiej na różnego rodzaju muzyce jazzowej czy trip hopowej. W utworach gdzie nacisk postawiony jest na detal, nie zawsze detal ten jest wystarczająco dobrze wyeksponowany. Jednak ostatecznej oceny każdy musi dokonać sam. Ile gustów i oczekiwań, tyleż samo opinii. Jeśli chodzi o muzykę elektroniczną to tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń, bas nie sięga co prawda samych piekielnych czeluści, ale jest odczuwalny na poziomie satysfakcjonującym, jak w dobrej klasy słuchawkach dokanałowych. Westone 4 wyposażone w odpowiednie nakładki potrafią zejść niżej, ale nie jest to wielce przepastna różnica. Warto w tym miejscu wspomnieć o dodatkowej funkcji elektroniki, która wisi na końcu przewodu słuchawkowego, a mianowicie aktywnym systemie korekcji. To właśnie on sprawia, że słuchawki grają z łagodnym loudness’em, eksponując każde pasmo w sposób jaki ludzkie ucho uznaje za wyrównany. Oczywiście osoby przyzwyczajone do zamordystycznych charakterystyk sprzętu profesjonalnego, bądź hiper-analitycznych mikroskopów mogą czuć się nie swojo. O zaletach aktywnej korekcji przekonać można się bardzo szybko wyłączając urządzenie. Dźwięk momentalnie staje się płaski i nijaki, a scena dźwiękowa zbiega się do środka głowy, po pierwszej takiej próbie wydawało mi się, że załączyłem przypadkiem tryb mono. Osobiście nie uważam, że rozwiązanie tego typu jest czymś złym. Skoro zależy mi na efekcie końcowym i ten mi się podoba, to nie ważne jest jaką drogą zostało to osiągnięte, jeśli Bose musiało do tego celu użyć wbudowanego systemu equalizacji – ich sprawa, ja oceniam postać końcową. Oczywiście rozwiązanie takie ma jedną poważną wadę, w momencie gdy wyczerpie nam się akumulator musimy zacisnąć zęby i słuchać dźwięku zdecydowanie mniej przyjemnego. Jednak z doświadczenia juz wiem, że akumulator wystarcza spokojnie na wiele dłuższych spacerów, a gdy dioda zaczyna mrugać możemy być pewni, że zdążymy wrócić do domu zanim elektronika się wyłączy. W ciągu 3-tygodniowych testów urządzenie udało mi się rozładować tylko raz i to nie do końca, dioda mrugała przez dwa dni, po czym naładowałem urządzenie „na zaś”.
Podsumowanie
Czasami zastanawiam się czemu może służyć takie podsumowanie skoro wszystko zostało juz powiedziane. Ostatnio jednak sam złapałem się na tym jak chcąc zgłębić kilka dłuższych opisów sprzętu, którego i tak nigdy nie będę posiadał czytałem tylko same podsumowania. Tak więc witam w tym miejscu wszystkich tych, którzy przerzucili całą resztę szukając sedna sprawy. Otóż słuchawki, które miałem przyjemność gościć u siebie przez około 3 tygodnie pozostawiły po sobie bardzo pozytywne wrażenia i miło mnie zaskoczyły. Wychodząc z założenia, że w temacie słuchawek dousznych nic ciekawego już mnie nie spotka, doznałem bardzo miłego rozczarowania. Bose QC20i to solidnie wykonane, zaawansowane technologiczne słuchawki przeznaczone dla osób, które wymagają od tego typu słuchawek czegoś więcej. Charakteryzują się bardzo dobrą jak na takie konstrukcje prezentacją przestrzenną, ciepłym i wyrównanym przekazem bez cienia ostrości. Dynamiczny, sprężysty i dobrze wypełniony bas, bogata w barwy, gęsta średnica i niezwykle wyrównana góra to główne cechy ich sygnatury dźwiękowej. Ale tylko w wypadku korzystania z pełni ich technicznych możliwości, czyli z aktywnego systemu redukcji szumów oraz korekcji. Bez tego mogłyby wydać się bardzo przeciętne, a wręcz przecenione. Dla jednych mogą wydać się koszmarnie drogie, dla innych stosunkowo tanie w porównaniu do konkurencji. Oczywiście nie zaprezentują one poziomu słuchawek nausznych w cenach oscylujących w okolicach tysiąca złotych, ale będą wyraźnie lepsze od słuchawek dousznych za kilkaset zł. Osobiście postawiłbym je znacznie wyżej od swego czasu popularnych Brainwavz B2, a jeśli chodzi o mój własny gust to podobały mi się brzmieniowo bardziej od dwukrotnie droższych Westone 4. Wracając do W4 czułem lekki niedosyt po Bose. I jeszcze jedna uwaga, Bose produkowane są w USA, Westone niestety już w Chinach.
Na zakończenie chciałbym serdecznie podziękować firmie Edelman za udostępnienie sprzętu do odsłuchów.