Laurie Anderson należy do wąskiego grona tych spośród moich ulubieńców okołorockowych z lat 80-tych, których muzyka dobrze zniosła próbę czasu i wciąż jest przeze mnie słuchana z przyjemnością.
Najwyżej cenię właśnie wczesne płyty - nieformalną trylogię Big Science-Mister Heartbreak-Home of the brave. Świeże i twórcze wykorzystanie elektronicznych aranży, niebanalne kompozycje, ciekawa poetyka, nieco kolażowy montaż, szczypta surrealizmu i awangardy. Brzmienie progresywne, ale bez dłużyzn, nadęcia i patosu, za to nastrojowe, z inteligentnymi tekstami i charakterystyczną melorecytacją raczej niż śpiewem Laurie. \'Big Science\' jest najbardziej nowofalowo zakręcona; \'Mister Heartbreak\' (moja ulubiona) przystępniejsza, ale przy tym chyba najdojrzalsza muzycznie; \'Home of the brave\' (bardzo krótka niestety) to zestaw zwięzłych, kapitalnych, eksplodujących pomysłów.
Warto pamiętać, że artystka jest właściwie performerką i większość jej dzieł muzycznych ma charakter ilustracyjny; płyty stanowią w zasadzie swoiste soundtracki do jej wielomedialnych przedstawień. Gdy od tego konceptu odeszła na kolejnej płycie \'Strange Angels\', efekt był kontrowersyjny - album z jednej strony jest najbardziej konwencjonalnie muzyczny (by nie rzec - piosenkowy), z drugiej - właśnie od strony muzycznej najmniej ciekawy (przynajmniej dla mnie). W dalszej twórczości powróciła więc do opowiadania historii ilustrowanych dźwiękiem; przy czym moim zdaniem opowieść zaczęła nadmiernie dominować mniej już niż dawniej interesujący przekaz muzyczny. Tak jest na \'Bright Red\' i \'The Ugly One with the Jewels and other stories\'; następna \'Life on the string\' brzmi już bardziej intrygująco i prawdopodobnie będzie to pierwsza po długiej przerwie płyta Laurie, którą prędzej czy później dołączę do moich zbiorów.
Nie znam ostatniego albumu koncertowego ani wczesnej pięciopłytowej kompilacji nagrań z jej live-shows \'United States\', więc na ich temat nie będę się wypowiadał.