YAMAHA Corporation. Zaczynali od organów piszczałkowych w 1887 roku, obecnie Yamaha jest największym na świecie producentem instrumentów muzycznych, ponadto działa w branżach: elektronicznej, motoryzacyjnej, metalurgicznej, maszynowej i innych. Warto tu wspomnieć o zaangażowaniu firmy w popularyzację żywej muzyki i wspieranie edukacji muzycznej dzięki działającej od 1966 r. Yamaha Music Fundation oraz globalnej sieci Szkół Muzycznych Yamaha.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami itd. Stara to bajka i nie kończy się za dobrze, wyobraźcie sobie, że Yamaha produkowała kiedyś świetne słuchawki. Orthodynamiczne. Obecnie jedynie Fostex ma takowe w ofercie (chodzą słuchy, iż produkcja optymalizowana jest według recepty: przyzwoita jakość w niewygórowanej cenie), pomimo, że słuchawki są ponoć dobre, sekta pod wezwaniem brzmień ortodynamicznych penetruje strychy, rupieciarnie, giełdy staroci i inne ebaye w poszukiwaniu starych, dobrych, sygnowanych znakiem trzech kamertonów, a czasem także autografem znamienitego projektanta (Mario Bellini), nauszników Yamaha.
Czyżby wynikało z tego ględzenia, że nie kupimy nowych Y-tek? Nie. W ofercie polskiego dystrybutora sprzętu audio/video jest kilka modeli niedrogich doków. Natomiast nie ma nausznych HPE-170. To jest inna bajka. Są one opcjonalnym akcesorium do bogatej gamy cyfrowych pianin (np. Clavinova) itp. Nie spotkałem się, w Polsce, z normalną, detaliczną formą sprzedaży. Poza granicami np. thomann.de oferuje ten model, ale kto to widział, żeby za przesyłkę płacić 20 €. Już lepiej poznać fajną pannę, machnąć sobie potomka, wykarmić, a jak trochę podrośnie zainwestować w Clavinove (a nuż jaki Mozart czy inny Saint-Saëns się objawi) i zakontraktować bachorka wraz z instrumentem na jakimś transatlantku (aby w domu nie grzmocił) rekwirując cudem wydarte (gratis) sprzedawcy instrumentów, poniżej opisane, HPE-170.
Do rzeczy
Słuchawki dynamiczne, nauszne, półotwarte (na pierwszy rzut oka zamknięte, jednak, gdy się przyjrzeć dokładnie wentylowane dwiema niewielkimi szczelinami na każdej muszli), wykonane z dobrej jakości matowego plastiku; stalowa prowadnica regulowanego pałąka pokryta jest gąbką obszytą przyjemną w dotyku sztuczną skórą; pady – średnica zewnętrzna ok. 7,5 cm, średnica otworu pokrytego gąbką ok. 3,5 cm – wykonane z miękkiej gąbki pokrytej cieniutkim, wytrzymałym tworzywem (skaj?), identycznym jak w słuchawkach Sennheiser HD-380 Pro czy Fostex T-7; kabel o długości ok. 210 cm zakończony jest jackiem 6,35 mm (kabel jest bardzo miękki, podatny, pokryty matową, jakby welwetową w dotyku, gumą).
Stonowane wzornictwo kojarzące się z segmentem pro: matowa czerń, stal, dyskretny - szary logotyp Yamaha, oznaczenie modelu, R/L. Paradoksalnie, mogą się wyróżniać pośród słuchawek projektowanych na modłę „hiper-super-mega-wypas”. Od razu rzuca się w oczy podobieństwo do dynamicznych Fostexów. Pałąk – identyczny, podobna konstrukcja i materiały. Różnica, w stosunku do T-7, jest w wielkości i kolorze obejm, muszli oraz ich wentylacji (Yamaha zdecydowanie mniejsze). Podobieństwo to skłania do spekulacji, czyżby wyprodukował je Foster? Na bazie własnych przetworników? Bardzo możliwe. Aha, jest to produkt made in China.
Walory użytkowe: słuchawki są bardzo wygodne, dobrze leżą na głowie – niewielka waga pozwala na lekki docisk padów do uszu bez niebezpieczeństwa spadania czy przesuwania podczas ruchu głową. Wielogodzinne użytkowanie nie stanowi problemu. Szkoda, że fabrycznie nie są wyposażone w małego jacka z nakręcaną/nasadzaną końcówką 6,35 mm, ale nie można uznać tego za zaniedbanie (cyfrowe pianina mają wyjście 6,35 mm) ani szczególnie trudny problem do pokonania we własnym zakresie (niewielki koszt i łatwość modyfikacji).
Słuchawki, w założeniu służące do ćwiczeń, wprawek, komponowania, wielogodzinnej zabawy z wykorzystaniem cyfrowych instrumentów z powodzeniem sprawdzają się jako sprzęt odsłuchowy, począwszy od domowego hi-fi, przez komputer, po portable.
Od rzeczy (czyli brzmienie)
Na wstępie kilka informacji odnośnie sprzętu. Najczęściej słuchałem muzyki bezpośrednio z Walkmana Sony X1050 (opisany na forum), następnie duet... tercet: NAD522 + Conducfil/Neutrik + Holdegron FMB (nasycona, barwna średnica; bas muskularny lecz bez satysfakcjonującego zejścia i szybkości; wysokie tony dostateczne, czasem na granicy metaliczności) Notebook HP Compaq nx6110 (karta zintegrowana na układzie Intela, soft SoundMax, odtwarzacz Foobar2000 – dźwięk czysty, pozbawiony szumów, z odpowiednim zapasem „power'u” lecz o ograniczonej dynamice, mikro i makro, oraz plastyczności, jakby spłaszczony – ogólnie ujdzie). Słuchawki towarzyszące: Fostex T-7@Conducfil/Neutrik, Sennheiser HD380 Pro. Muzyka z playera: AAC400, z notebooka: FLAC, AAC poza tym oryginalne płyty CD.
Pierwsze wrażenie, po wyjęciu nówek ze skromnego, czarnego pudełka, jest całkiem niezłe. Dźwięk jest pełnowymiarowy (małe zaskoczenie po włożeniu niewielkich i lekkich słuchawek), pozbawiony wyostrzeń, jazgotliwości, dość przyjemny, ogólnie – obiecujący (w analogicznej sytuacji HD380 Pro wypadły gorzej, nieprzyjemnie, T-7 miałem od początku wygrzane). Po niecałych dwóch dobach znika plastikowy nalot na smyczkach w momentach, gdy grają szeroko, homogenicznie, całą sekcją; bas jest puszysty, brakuje mu konturu, szybkości, impaktu (ach te HD380 Pro); wysokie tony nieśmiałe, brak tu otwartości. Dodatkowa nocka wygrzewania i słuchanie. Jest dobrze (bas się zebrał trochę do kupy, soprany też zyskały) przyjemnie, można by rzec - jestem na tak.
Najwięcej, i najbardziej interesujących, informacji dźwiękowych czerpię z tak zwanej średnicy. W przypadku HPE-170 jest to stosunkowo najlepszy zakres. Co się dzieje w jego obrębie. Słuchając kwartetu smyczkowego, wokalu, fortepianu, skrzypiec solo, wiolonczeli solo, kameralnych i symfonicznych zespołów, „barokowych”, jazzowych, wokalnych, mieszanych, instrumentalnych dochodzę do następujących wniosków:
- niskie rejony średnicy są ponad reprezentatywne, nadają brzmieniu charakter, dźwięki wydają się być zaokrąglone, czasami zbyt masywne, nieraz brakuje tu smukłości, przenikliwości (skrzypce, zwłaszcza solo; wokal); pomimo to oddanie barwy jest na dobrym poziomie (HD380 nieznacznie tu ustępuje, zaś T-7 cenię wyżej);
- odnośnie tempa, rytmiki czasami można odnieść wrażenie spowolnienia (jeśli porównać z kapitalnymi rytmicznie HD380);
- bardzo fajne brzmienie instrumentów dętych, zarówno blachy jaki drewna – wrażenie drgającego w rurze słupa powietrza, do pełni szczęścia jeszcze wiele brakuje, jednak efekt jest! (HD380 stawiam nieznacznie niżej, T-7 nieznacznie wyżej);
- gładkość - nie jedwabna (chłodna) a aksamitna (ciepła) a nawet, początkowo, welwetowa (ciepły plusz); nieznacznie brakuje czasem pożądanej ostrości – stąd, porównując do HD380 i T-7, wrażenie zawoalowania dźwięku - ma to miejsce jedynie w bezpośrednim towarzystwie;
- jeżeli mam ochotę na dużą dawkę decybeli – nie ma problemu, HPE-170 dobrze to znoszą, zarówno postromantyczną orkiestrę symfoniczną jak i fortepian solo (porównując, w tym kontekście, w zamkniętych HD380 odczuwałem dyskomfort);
- nieprzyjemnych podbić na przełomie z wysokimi – brak.
Powyższe odnosi się do sytuacji akustycznych, jak jest po elektryfikacji? Całkiem całkiem. Słodycz „chromowanych” przetworników; nasycone, ciepłe dźwięki hollow-body; zgrzyty, chropowatość, przestery, czad i starte w proch kostki – wszystko OK (ale ogólnie, w elektryce pierwszeństwo daję HD380).
Bas:
- jest :D
- oczywiście jest zaokrąglony, raczej tłusty niż muskularny, nie jest szybki (na początku to nawet był ślamazarny), nie schodzi zbyt nisko... ale też nie upadł tak nisko, żeby po nim jeździć. Normalny przeciętniak (nie muszę dodawać - HD380 rox! );
- potrafi czasem pozytywnie zaskoczyć – tuba basowa, czy tam czort wie co, może sam diabeł; w ogóle dęciaki - kontrafagot, klarnet basowy, sax baryton – niczego sobie;
- akcje na kotłach czy bębnie prze duże B pozostawiają niedosyt jeżeli chodzi o czytelność; kuleje szybkość, uderzenie; potęga OK;
- kontrabas w jazzie... hym, chciałoby się lepiej kontrolowany, o bardziej zróżnicowanej barwie, zejściu, no! (HD380, wiadomo)
- ogólnie, w dużych składach bas się lepiej prezentuje niż w małych (ten kontrabas), akcje dęte są fajniejsze niż strunowe;
- wokal, facet-bas, nie mam uwag, w duecie z sopranem to nawet brzmiało bardzo fajne; (baba-bas... e nie będę pisał, jeszcze się komuś przyśni baba z wąsami :D )
Elektrycznie, poza tym że HD380 rox, sytuacja jest analogiczna. Kontemplowanie mistrzowskich popisów na basie jest możliwe, niemniej niezalecane. Podczas czadowego łojenia bas jest jakąś tam podstawą. Ważne, że jest.
Wysokie tony:
- gładkie, pozbawione ziarnistości, nie popadające w metaliczność czy jazgotliwość;
- w skrócie: kulturalne, nienachalnie obecne (np. nachalnie obecne, znaczy tyle, co: blachy perkusji odczuwane są jako stojące ze 2 metry bliżej niż stopa i werbel)
- blaszane błyskotki orkiestrowe – OK, nie są przejaskrawione; gdy zamknę oczy i w wyobraźni zobaczę „sytuację filharmoniczną”, nie mam wrażenia „doświetlania” ostrym, punktowego światłem instrumentalistów operujących na wysokościach;
- fortepian, tutaj czasem mi brakuje „dźwięczności”, nośności w wysokich rejestrach, a może transjentów (HD380 są w tej kwestii wysokich bardzo zbliżone charakterem, może odrobinę bardziej powściągliwe; T-7 ma pierwszeństwo, ale... o tym za chwilę);
Przestrzeń, scena, powietrze... to nie są słuchawki audiofilskie, jest po prostu dobrze (a może być lepiej, jak podejrzewam i o czym będzie poniżej, w kwestii otwartości, „zdjęcia woalu” jak też innych).
Rozciągnięcie horyzontalne jest poprawne, głębia zróżnicowana, pogłosy jak wyżej – zależnie od nagrania. Nie ma tutaj magii, iluzji, źródeł dźwięku pojawiających się za plecami i niesamowitych efektów, ... i to mi się podoba, uznałem to jako naturalne. I tego będę się trzymał! :D
(podobieństwo z T-7? Oczywiście. A HD380? W moich uszach powyższe aspekty reprodukcji dźwięku są afektywnie nienaturalne, każde założenie HD380 wiązało się z koniecznością przyzwyczajenia i zaakceptowania dźwięku kojarzącego się z akustyką łodzi podwodnej w zanurzeniu – oczywiście nigdy nie byłem na łodzi podwodnej :D – a to trwa jakiś czas. Całkowicie przyzwyczaić się nie mogłem, niezależnie od czasu słuchania, „efekt puszki” czaił się i błyskał kłami w mroku. Poza tym HD380 to fajne słuchawy są, a szybkość, rytmika, bas po prostu świetne).
Kwestia podobieństwa Yamaha HPE-170 i Fostex T-7.
Kwestia jest. Poza tym jest ona otwarta. T-7@Conducfil są bardziej otwarte, bezpośrednie, ostrzejsze kiedy trzeba, przejrzyste i detalicze (nieszkodliwe, co warto dodać opisując niedrogie słuchawki).
T-7 + Conducfil3014 (po tej operacji pojąłem, mniej więcej, pojęcie „kosmatość dźwięku”, pojęcie autorstwa Majkela);
T-7 saute (rzeczone podobieństwo);
T-7 na Cordialu CMK422 (w elektryce słodziutki, ale jego wpływ na brzmienie skrzypiec - Gaudagnini 1750 – był nie-do-przy-ję-cia).
HPE-170 + Conducfil3014? Nic tylko lutownice w dłoń.
To nie są słuchawki audiofilskie, jasna sprawa, jak je więc sklasyfikować? Uniwersalne narzędzie do nauki, pracy, zabawy towarzyszące instrumentom i elektronice segmentu semi-pro (lecz nie tylko, o czym pisałem we wstępie). Kluczowe sprawy to: wygoda, solidne wykonane i niemęczące, w miarę neutralne brzmienie. Niemęczące są, a co się z tym łączy, z neutralnością jest gorzej – reprodukcja dźwięku idzie w stronę lekkiego ocieplenia barwy, zaokrąglenia i złagodzenia konturu, tym samym detale nie są eksponowane, zdarzenia dźwiękowe w skali mikro nie przyciągają uwagi. Klimat nagrania tworzą plamy dźwięku, dynamika w skali makro. Słuchawki dobrze się sprawują gdy skala i natężenie dźwięku jest duże, orkiestrowe tutti trzyma poziom. Wszystko to prawda, ale lutownicę w dłoń i będzie większa otwartość, lepszy detal, kosmatość, dźwięczność itd.
Skończyłem. Ale... dlaczego w tekście nie pojawia się w ogóle muzyka? Utwory, albumy, style, wykonawcy, wytwórnie? Ponieważ tekst traktuje o słuchawkach, co najwyżej dźwiękach, nie o moich wyborach muzycznych.
Ponadto sądzę, że często przywoływana subiektywność, preferencje, które sprawiają, że sprzęt jest odbierany jako wystarczająco bądź niewystarczająco „dobry” (aby się na niego szarpnąć) w ogromnym stopniu związane są z własnym, osobniczym, unikatowym doświadczeniem percepcji dźwięku (innymi słowy rola mózgu i okolic oraz procesów tam zachodzących jest pierwszoplanowa, muzyka jest medium, a sprzęt to „marność nad marnościami” z której przyszło nam, jakże niedoskonałym tworom, korzystać :D). Selektywnie przywołane wybory muzyczne jako namiastka wiwisekcji on-line? Odpada.
Dziękuję za uwagę (oraz ewentualne uwagi), pozdrawiam.
Specyfikacja techniczna (spisana z pudełka):
Type: Dynamic
Impedance: 44 ohms
Diaphragm Diameter: 29 mm
Frequency Response: 20 Hz – 20 KHz
Output SPL 100 dB/mW
Maximum Input 100 mW
Weight (with cord) 190 g (0.42 lbs)
Ceny:
MSRP: 116 €
thomann.de: 99 €
ebay.de: ok. 50 €
PS
Generalnie, przymierzając się do sprzedaży HPE-170 i mając na uwadze małą ich popularność, brak informacji w sieci (chyba, że nie dostrzegłem w google) zacząłem pisać ogłoszenie zawierające obszerniejszą informację „co to jest”. Wyszło, jak wyszło :D
Na dodatek nie jestem już pewien, czy chcę je sprzedać. Muszę tylko, wobec wysokiego podobieństwa do posiadanych Fostexów, znaleźć uzasadnienie posiadania dwóch par akurat takich słuchawek.
Do czego zmierzam, jeśli przyjdzie mi jednak HPE-170 sprzedać, chciałbym uprzedzić ewentualny, wielce przenikliwy i okropnie jadowity zarzut nierzetelności powyższego tekstu, zarzut próby zareklamowania posiadanego egzemplarza HPE-170.
OK, już nigdy nie będę skrobał o audio dla kasy, puszczał kaczek na wodzie; ponadto codziennie przed spaniem będę mył zęby i zawsze się wysypiał. Czuwaj! :D
PPS
Fotki by thomann.de (jedna uwaga: pady na fotkach są jakby skórzane, a moje nie)
http://www.thomann.de/pl/prod_bdb_AR_155381.html?image=0