>> rafal996, 2008-06-20 09:19:41
Ponadto jest jeszcze taki niezwykle nudny i irytujący twór, który zwie się indie rock. Kuriozum absolutne, bo największe muzyczne koncerny promują z wielką pompą ubranych w drogie ciuchy, wystylizowanych pieczołowicie młodych pseudo muzyków, a dzieciaki myślą, że oni są niezależni. Do tego np. tacy The Strokes jakiś czas temu ogłosili się królami rocka, co gawiedź indie dzieciaków przyjęła z entuzjazmem, chociaż muzyka tych panów to jest żenada do entej potęgi. Niestety, komponować to oni nie potrafią, piszą sobie melodyjki w stylu dzwonków do starych komórek, pan wokalista śpiewa jakby się bał że mamusia wejdzie do pokoju, a to wszystko okładają miarowym pam pam pam pam gitary i szemraniem tandetnej elektroniki i to podobno jest wspaniała muzyka i wielka sztuka. Takich zespołów niestety jest więcej, generalnie większość w tym wspaniałym nurcie. Jeszcze powiedzmy White Stripes da się jakoś słuchać, może Libertines chwilami, może Franz Ferdinand. Ale większość z tego to nie dość że nuda, to jeszcze irytująca.
W zasadzie zgoda. Np. MTV2 (czy jak tam sie nazywa ten odłam emtiwi) promuje ten chłam w ilościach zatrważających. Tych zespolików nie idzie odróżnić, tworzą razem bezkształtną pulpę. Choć nawet nie wiem, czy można w tym przypadku mówić o muzyce nudnej, jak dla mnie jest ona przede wszystkim okrutnie irytująca, przez co zupełnie niesłuchalna. Skąd więc mam wiedzieć, czy jest to nudne, skoro nie jestem w stanie wysłuchać czegokolwiek z tego "nurtu" przez dłużej niż 10 sekund? ;-)
Aha, ale wyłączyłbym z tego White Stripes. Co by nie gadać, to jednak troszkę inna liga.
A teraz kwestia etykietek. Jak by głupie one nie były (a zawsze były), z nieszczęsnym "indie rock" na czele, to jednak warto zauwazyć, że następuje tu bolesna dewaluacja. Kiedyś terminem "indie rock" określało się zespoły autentycznie niezależne od tzw. głównego nurtu, tak w kwestiach finansowo/wydawniczych jak i stylistycznie. Zatem np: Sonic Youth, Husker Du, itp. itd. czy wytwórnie w rodzaju SST, Touch and Go, Dischord, itp. itd to były można powiedzieć ikony "indie rocka". Obecnie tak rozumiany "indie rock" w sumie wciąż funkcjonuje i ma sie dobrze, pod pewnymi względami może nawet i lepiej niż w latach 80 i 90. Wystarczy wyłączyć TV i samemu chwilkę poszukać. Na pewno stał się bardziej różnorodny stylistycznie (minęła epoka dominacji post-punka i okolic), generalnie scena "indie rockowa" wygląda dziś nieco inaczej, choćby (a może głównie) dzięki internetowi. Ale ten etos "indie", wyrastający z lat 80. z pewnością się nie zdewaluował. Tyle że to nie ma nic wspólnego z tym, co me(r)dia promują pod hasłem "indie rocka"! No ale że mało co się tak sprzedaje jak podlukrowany i ugrzeczniony bunt oraz bazujące na płytkim snobizmie pseudo-niezalezne i pseudo-alternatywne paści "tworzone" przez wystojonych jak z żurnala i ulizanych pedałków (pardon) wyłonionych w drodze kastingu, no to taśmowa produkcja ruszyła. A otępiała emo-mlodzież chyta to w mig. Som przeca tacy kuuul.
A właśnie. Co to, uwa mać, za inwazja tego "imoł"? Ja tam zawsze myslalem, ze emo to np. Fugazi ;-)
pozdrawiam