A co się tyczy socrealizmu a w zasadzie neosocrealizmu no to wybacz ale to TY preferujesz epigonów w typie Grupy Sześciu, Szostakowicza,Prokofiewa ( oczywiście poza okresem wczesnym symfonia I-III, wszystkie koncerty fortepianowe, Suita Scytyjska), późnego Pendereckiego (jego np Credo to najlepszy obok koncertu fortepianowego przykład neosocrealizmu-pfuuu), Tippeta..brrrrr okropność, Hindemitha...pfuuu-okropny neoklasycyzm. To właśnie Ty niedawno stwierdziłeś, że przede wszystkim trzeba poznać muzykę tych epigonów ( pomijam Bartoka, Strawińskiego-oczywiście bez jego okresu neoklasycznego i późnego Sciabina) a potem MOŻE resztę.
OK, rozumiem, że jeśli ktoś nie miał styczności z muzyką XX wieku, ale chciałby sobie w niej pogrzebać, ma sobie podarować historię, nie zaprzątać sobie głowy przewrotami i rewolucjami z przełomu wieków (XIX/XX). Ma sobie na dzień dobry zapuścić Weberna, Bouleza i Birtwistle'a...?
Zmierzch romantyzmu, czyli Strauss i Mahler, ale i wczesny Schonberg a nawet Berg ! - to lipa niewarta zachodu.
Prokofiew i Szostakowicz - lipa, neoklasycyzm lipa, ekspresjonizm i witalizm - lipa, a impresjonizm Debussy'ego, Ravela i innych ? Nic nie mów - z pewnością lipa ! Ewentualnie Bartok i Strawiński i może późny Skriabin - o dzięki łaskawco....
A muzyka XX wieku, świeża, nowa i nie epigońska zaczyna się, rozumiem, od powojennej awangardy ?
Ale zaszczytu akceptacji dostąpili też klasycy dodekafonii ? A co zrobić z "Gurrelieder", czy też "Verklarte Nacht", co zrobić z całą, genialną twórczością Berga (koncert skrzypcowy, przecudowna "Lulu"), albo z Passacaglią op 1 Weberna....
Epigonizm do wykreślenia, razem z całą pierwszą połową XX wieku ??
Ja kocham Brittena, Szymanowskiego czy Hindemitha, bo to twórcy niepowtarzalni, obdarzeni wyjątkową wrażliwością i twórczym indywidualizmem. A że nie stworzyli żadnego nowego języka, przełomowej techniki kompozytorskiej i nie cechowały ich twórczości zapędy rewolucyjne ? Nieistotne i bez znaczenia !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A 1 poł XX wieku stanowiła pomost między zapyziałą tradycją romantyzmu, tonalnością, czy konwencją formalną wieków minionych, a nowoczesnością 2 poł wieku ubiegłego. Bez tego co działo się przed wojną, nie ma muzyki powojennej...
"Dzieje muzyki to następstwo coraz dalszych zmian w dotychczasowym poczuciu piękna i możliwości wyrazu muzycznego, w którym poszczególne akty nowatorstwa
wzajemnie się zazębiają i są od siebie uzależnione. Jeden śmiały krok powoduje następne"
"Ale czy to znaczy, że cała historia muzyki to nic innego, jak tylko ciągły proces przełomów, "rewolucja permanentna", w której jedyny sens aktu twórczego miałby polegać na wymyślaniu stale "czegoś nowego" ? Taki powierzchowny osąd doprowadziłby nas do absurdów. W rzeczywistości twórczość muzyczna wyraża się nie tylko w dokonywaniu wyraźnych przełomów,
ale i - przeciwnie - w kształtowaniu stabilizujących się konwencji i stylów, dla muzyki wartość dziejową i artystyczną mają zarówno owe "przełomy" jak i owe krzepnące z czasem "konwencje" Za Tadeuszem Zielińskim.
Daj się cieszyć operami Brittena, koncertami Hindemitha i Bacewiczówny, Rousselem, Honeggerem i Poulenc'iem, Szymanowskim, fantastycznym Tippetttem, i całą rzeszą "epigonów", bo tworzyli kapitalną i wyjątkową muzykę....